Początkowo uderzam na oślep, a
on godnie przyjmuje każdy, kolejny cios. Czeka aż minie mi pierwszy napad
gniewu.
- Swoich przeciwników też
będziesz uderzać gdzie popadnie? - pyta chwytając moje ręce. Szarpię się i
krzyczę by mnie puścił, ale nie daje za wygraną - jeżeli tak będzie wyglądała twoja
walka to bądź pewna, że w ciągu sekundy przygwożdżą cię do ziemi i zawleką
przed oblicze Aarona. Nie chcesz tego, wierz mi... - kontynuuje.
Nadal jestem na niego
wściekła. Wciąż mam ochotę go zabić. Jednak jego słowa trafiają do mnie i już
po chwili zrezygnowana, znów staję na przeciw niego. Josh przygląda się całej
sytuacji z bezpiecznej odległość,i a Billy leży u jego stóp wyraźnie znudzony.
Deszcz powoli ustępuje.
Jesteśmy całkowicie przemoczeni, ale nie przerywamy treningu. Jared, nie zdaje
sobie sprawy jak bardzo zraniły mnie wypowiedziane przez niego słowa. Albo
zdaje, ale ma to gdzieś.
Czy ja na prawdę nic dla niego
nie znaczę? Jeśli tak, to po co to wszystko? Po co mówił mi to wszystko, że
jestem cudowna, że za mną szaleję? Dlaczego patrzył na mnie takim wzrokiem? Tak,
jakby chciał zajrzeć w głąb mojej duszy. Jakby chciał wryć sobie w pamięć obraz
mojej twarzy i ciała. Dlaczego całował mnie w taki sposób? Tak cholernie
namiętnie i szczerze. Po co!?
Mrugam kilka razy, próbując
pozbyć się tych myśli. Staram się jak mogę, by skupić się na treningu. By nie
myśleć o moim aniele. Cholera Gabrielle On nie jest twój! I nigdy nie był...
- Skup się! - krzyczy na mnie
Josh. Przybieram odpowiednią pozycję, gotowa do walki. Jared patrzy na mnie
wyraźnie rozbawiony. On również jest gotowy.
- Udało mi się cię zdenerwować
- odzywa się. Stoimy twarzą w twarz, gotowi by się bronić. Każde z nas zwleka z
zadaniem pierwszego ciosu.
- Nie jestem zdenerwowana.
- Ach tak? - lustruje mnie
wzrokiem.
- Ja jestem wkurwiona - mówię
i robię podwójny obrót. Kopnięcie było na tyle silne, że blondyn ląduje na
ziemi z twarzą w mokrej trawie. Dostrzegam szeroki uśmiech Josha. Posyłam mu
identyczny. Wystarczyła chwila nieuwagi i tym razem to ja zostaję powalona na
ziemię. Rozmasowuję bolące udo, w które dostałam.
- Miało być w brzuch, ale
jesteś kobietą.
- Mam być ci wdzięczna? - moja
pięść nie trafia w jego twarz, ponieważ w ostatniej chwili robi unik.
Przez następne pół godziny
walczymy zażarcie. Już wiem, dlaczego Josh zabrał go ze sobą. On jest po prostu
niesamowicie dobry. Ma znakomitą technikę i zna o wiele więcej rozmaitych
chwytów. Jest niebywale szybki i zwinny. Josh nie miał by z nim żadnych szans.
Nie mówiąc już o mnie. Upadam po raz kolejny całkowicie pozbawiona sił.
Adrenalina wciąż buzuje mi w żyłach.
- Wygrałeś - wysapuję.
- Wiem - odpowiada. Siada
kilka metrów dalej. Josh rzuca mu butelkę z wodą po czym kładzie się obok mnie.
- Jesteś na prawdę niezła.
Szybko się uczysz. Jestem nieco zaskoczony choć spodziewałem się, że tak
właśnie będzie - uśmiecha się do mnie. Próbuję przybrać pozycję siedzącą,
jednak zaraz z powrotem odpadam na ziemię. Wciągam z sykiem powietrze, łapiąc
się za klatkę piersiową.
- Kurwa - tak właśnie myślałam,
że żebro będzie złamane. Wiedziałam to już wtedy, gdy poczułam przeszywający
ból w momencie, gdy oberwałam z kopniaka. Miałam tylko nadzieję, że moje obawy
się nie spełnią. Niestety. Mija adrenalina i szok, pojawia się ból. Zamykam oczy. Staram się nie myśleć o tym,
jak bardzo boli. Liczę w myślach do dziesięciu.
- Co się dzieje? - pyta zdenerwowany
Josh.
- Moje żebra. Niektóre są
chyba złamane... - odpowiadam szeptem. Ile bym dała za środek znieczulający.
Boli tak bardzo, że boję się iż nie wytrzymam i zemdleję.
- Jared, mówiłem ci do kurwy
nędzy żebyś ją oszczędzał - krzyczy do blondyna. Podnosi wyżej nogawki moich
dresów.
- Cała jesteś w siniakach. Jak
ty się pokażesz w domu? - pyta. Jest przygnębiony - mogłem nie oddawać cię w
ręce tego psychola. Sam bym cię wszystkiego nauczył - uśmiecham się do niego.
- Czyżby? Akurat w tych sprawach
jesteś cienki - mówi Jared klękając obok mnie - mówiłem ci przecież, że jeśli
zrobię jej krzywdę, to później to naprawię. Odsuń się - układa ręce wzdłuż
mojego ciała. Przykłada swoje dłonie do moich żeber i już po kilku sekundach
nie odczuwam bólu. Robi to z każdym kolejnym siniakiem. Wszystkie znikają. Nie
pytam jak to zrobił. Po pierwsze, nie mam ochoty z nim rozmawiać, po drugie
jestem zbyt wyczerpana, by to robić.
Zmęczenie w końcu bierze górę.
Oczy same mi się zamykają. Czuję jak Jared bierze mnie na ręce, ale nie mam
siły protestować.
- Zostaw, ja ją wezmę -
protestuje Josh.
- Przestań. Ja doprowadziłem ją
do takiego stanu, więc ja zniosę ją na dół. Weź psa i plecaki - mówi tonem nie
znoszącym sprzeciwu. Słyszę jak brunet wzdycha z rezygnacją. Ruszamy w stronę
domu.
- Przepraszam - szepcze
blondyn. Nie wiem czy rzeczywiście słyszę te słowa, czy może już śpię? Skoro to
sen, to wolno mi wtulić się w jego tors. Tak też robię. Nie ważne czy to sen,
czy jawa. Wiem, że nigdzie nie będzie mi tak dobrze jak w ramionach mojego
anioła.
*
Kolejne dni mijają szybko. Nim
się obejrzałam był już czwartek. Jutro minie dokładnie tydzień odkąd Josh
oznajmił mi, że był u wyroczni i mamy tylko siedem dni.
Dawałam z siebie wszystko.
Nauczyłam się naprawdę wiele. Moc telekinezy opanowałam do perfekcji. Lewitacja
również idzie mi nieźle. Kilka razy z hukiem lądowałam na ziemi, jednak nie
zniechęciło mnie to. Codziennie urządzaliśmy sobie kilkugodzinny maraton,
walcząc. Biłam się raz z Joshem, raz z Jaredem. Potrafię już bez problemu
pokonać brata, z blondynem idzie mi gorzej, ale nie narzekam, ponieważ teraz
siników mam o wiele mniej niż za pierwszym razem.
Z Jaredem rozmawiam tylko na
treningach. O sprawach, które dotyczą nadchodzącej bitwy lub tego, jaką
technikę mam obrać. W domu nawet na siebie nie patrzymy. I to mnie boli.
Bardzo...
- O czym myślisz? - z zamyślenia
wyrywa mnie głos Josha.
- O tym co nas czeka -
odpowiadam. Boję się. Z każdą, kolejną minutą coraz bardziej.
- Czeka nas przeprawa przez
piekło, ale poradzimy sobie. Jutro rano będą tu moi kumple. Ukryją się w lesie.
Pomogą nam więc nie musisz się bać, że coś pójdzie nie tak.
- A jeśli nie pójdzie?
- W S Z Y S T K O będzie
dobrze - przekonuje mnie.
- No dobrze, ale co dalej? -
pytam. Wygramy bitwę. A co z wojną, z Aaronem i resztą jego bandy. Jak my ich
pokonamy?
- Później zabiorę cię do
wyroczni. Ona powie nam co dalej - kończymy rozmowę. Josh idzie do swojego
pokoju, a ja idę przebrać się w strój na motor. Obiecałam ojcu, że dzisiaj
wybiorę się z nim na przejażdżkę.
Mkniemy autostradą ponad sto
czterdzieści na godzinę. Uwielbiam to uczucie. Adrenalinę, która pozbawia mnie
tchu. Wtedy nie liczy się nic innego. Jest tylko tu i teraz. Nie myślę o
problemach. Jazda motocyklem to jedyna czynność, która pomaga mi zapomnieć o
otaczającym mnie świecie. Inni radzą sobie pijąc, lub ćpając, ja wsiadam z tatą
na ścigacza i momentalnie czas się zatrzymuje. Kocham to.
Kiedy wracamy do domu jest już
grubo po piątej. Mama kręci głową widząc nas roześmianych. Nigdy nie pochwalała
pasji ojca. Zawsze bała się, że któregoś dnia pojedzie i po prostu nie wróci.
Teraz ma na głowie jeszcze mnie, ponieważ coraz częściej tata zabiera mnie ze
sobą.
Rozsiadamy się wygodnie na
kanapie. Włączamy telewizor i wspólnie oglądamy komedie. Po kilku chwilach
dołącza do nas Sydney. Pakuje mi się na kolana. Przez następną godzinę
zaśmiewamy się do łez. Uwielbiam spędzać czas tak beztrosko. Kocham moją
rodzinę i nigdy w życiu nie pozwolę by stała im się krzywda.
Dochodzi siódma. Postanawiam
wziąć kąpiel. Wychodzę z łazienki dopiero gdy Josh się do niej dobija. Pokazuję
mu język, kiedy mijamy się w drzwiach, a on wybucha śmiechem. Ja również się
śmieję.
Pół minuty później leżę już w
łóżku przykryta po samą szyję. Zamykam oczy, ale sen nie przychodzi. Przewracam
się z boku na bok, usiłując znaleźć najwygodniejszą pozycję, ale nadal nic.
Zerkam na ekran komórki, jest prawie dwudziesta trzecia. Przychodzi mi do głowy
głupi pomysł. Wymykam się na palcach z pokoju. W domu panuje mrok. Jest tak
cicho, że wydaje mi się iż słyszę, przyśpieszone bicie mojego serca. Dochodzę
do ostatnich drzwi i pukam cicho kilka razy. Naciskam klamkę i otwieram je
najciszej jak się da. Przekraczam próg i zamykam je równie ostrożnie.
- Gabrielle, co ty tutaj
robisz? - odzywa się blondyn.
- Ciii. Mów szeptem -
odpowiadam i wślizguję się pod kołdrę. Księżyc świeci mocno więc w pokoju jest
na tyle jasno, że mogę dostrzec jego zdziwione spojrzenie.
- Nie powinnaś tu przychodzić
– mówi, odsuwając się ode mnie najdalej jak się da.
- Wiem... Jared, ja już tak
dłużej nie mogę... Musisz mi powiedzieć całą prawdę.
- Co chcesz wiedzieć?
- Po pierwsze, czy wtedy gdy
na polanie powiedziałeś mi, że nic dla ciebie nie znaczę...
- Kłamałem... - mówi
spuszczając głowę.
- Dlaczego?
- Chciałem żebyś mnie
znienawidziła.
- Wytłumacz mi dlaczego? -
chcę poznać całą prawdę. Muszę wiedzieć dlaczego mnie od siebie odsuwa.
Dlaczego Josh, chce bym trzymała się od niego z daleka.
- Jestem aniołem, ale nie
takim, jak tobie się wydaje. Wiesz, białe skrzydła, aureola, prawa ręka Boga...
Nie, ja jestem upadłym. - Nie wiem dlaczego, ale jego słowa nie robią na mnie
żadnego wrażenia. Nie obchodzi mnie to, że stracił skrzydła i nie może wrócić
do nieba. Chcę jego mimo wszystko.
- No i co z tego? - nadal nie
widzę żadnego problemu.
- Gabrielle, zrozum, że przeze
mnie masz teraz mniej czasu. Za każdym razem, gdy się do siebie zbliżamy oni
dostają sygnał. Prawa ręka Aarona również jest upadłym. Miewa wizje. Stąd
wiedzą gdzie nas szukać. Oni tropią nas za pomocą emocji. Nie tych złych, ale
tych dobrych.
- Prędzej czy później i tak by
mnie znaleźli. To nie twoja wina - nie daję za wygraną.
- Nie możesz się we mnie zakochać.
To cię zgubi, rozumiesz? - unoszę brew.
- Za późno - szepczę. Nachylam
się i całuję go w usta. Są miękkie i słodkie - delikatnie mnie od siebie
odsuwa.
- Co powiedziałaś? - pyta
przerażony.
- Powiedziałam, że za późno.
Kocham Cię i chcę być z tobą.
- O kurwa - mówi i ukrywa
twarz w dłoniach. Milczymy kilka długich chwil. Nie wiem jak mam się zachować
ani co powiedzieć. Nie takiej reakcji się spodziewałam…
- Myślałam, że ty również coś
do mnie czujesz - mówię powstrzymując łzy, które cisną mi się do oczu. Jared
wstaje gwałtownie i zaczyna nerwowo przechadzać się po pokoju. Widzę, że coś
analizuje. Myślami jest daleko stąd. Zastanawiam się co zaprząta teraz jego
umysł.
- Nic do ciebie nie czuję -
mówi. W chwili, gdy wypowiada te słowa nie patrzy na mnie, a ja zastanawiam się
dlaczego. Wstaję i podchodzę do niego. Zmuszam go by na mnie spojrzał. Wlepia
we mnie udręczone spojrzenie.
- Powiedz mi to jeszcze raz -
kładę ręce na jego ramionach.
- Elle...
- Powiedz to, patrząc mi w oczy... - próbuje
odwrócić głowę, ale nie pozwalam mu na to. Mija kilka długich chwil. Zaczynam
się niecierpliwić. Patrzymy na siebie. Chciałabym wiedzieć co teraz czuje i o
czym myśli.
- Jared - ponaglam. Zamyka na
chwilę oczy. Kiedy je otwiera widzę w nich pustkę. Wypuszcza ze świstem
powietrze.
- N I C do ciebie nie czuję –
mówi kładąc nacisk na pierwsze słowo. Czuję się tak, jakby ktoś uderzył mnie w
twarz.
- Dziękuję za szczerość -
odwracam się by odejść. W moich oczach
lśnią łzy.
Byłam głupia. Myślałam, że coś
dla niego znaczę, myliłam się. Ten człowiek potrafi nieźle zawrócić w głowie i
jak przy tym świetnie udaje. Głupia, naiwna dziewczynka. Prycham. Taka właśnie
jestem. Zbyt naiwna, za bardzo uparta i łatwowierna.
- Gabrielle - zatrzymuję się z
dłonią na klamce. Tak bardzo chcę by powiedział mi iż kłamał. By powiedział, że
znaczę dla niego bardzo wiele, że coś do mnie czuje. By poprosił żebym została...
- przepraszam... - słyszę zamiast tego.
Biorę głęboki oddech i
wychodzę z pokoju. Cały czas powstrzymuję łzy, choć na moich policzkach i tak
pojawia się ich kilka. Wycieram je wierzchem dłoni. Wchodzę do pokoju i
wyciągam z szafy szorty i ulubioną bluzę z logo NIRVANY. Rozglądam się po
pomieszczeniu w poszukiwaniu papierosów, ale nigdzie ich nie widzę. Zaglądam do
szuflady i pod łóżko. W końcu znajduję pustą paczkę.
- Szlag by to trafił - mówię
na głos. Wyciągam z portfela kilka dolców i wkładam je do tylnej kieszeni
spodenek. Chwytam słuchawki leżące na biurku i telefon, po czym wychodzę. W
korytarzu zakładam trampki. Zachowuję się jak najciszej by tylko nikogo nie
obudzić. Ostrożnie przekręcam klucz po czym naciskam klamkę. Drzwi otwierają się
bez problemu nie wydając przy tym żadnego, nawet najmniejszego dźwięku.
Świetnie, teraz pozostaje furtka. Krzywię się lekko. Otworzenie jej bez
narobienia hałasu to nie lada wyczyn.
Staję przed bramą i przez
chwilę zastanawiam się jak to zrobić. W końcu postanawiam wykorzystać nowo
nabyte zdolności. Cofam się kilka kroków w tył. Staram się skupić najbardziej
jak to możliwe. Utrudnia mi to myśl o Jaredzie i rozmowie z przed kilku minut.
Unoszę się kilkanaście
centymetrów nad ziemię tylko po to by sprawdzić, czy nadal wychodzi mi to bez
problemu. Kąciki moich ust mimowolnie się unoszą. Przypominam sobie słowa
Josha: " z naszymi mocami jest jak z jazdą na rowerze, nauczysz się raz je
kontrolować i później nie masz z tym już żadnego kłopotu. Nie da się tak po
prostu wyjść z wprawy". Cofam się kolejne kilka kroków. Biorę rozpęd i z
pomocą lewitacji gładko ląduję po drugiej stronie bramki. Nauka nie poszła w
las.
Teraz już wiem, że czas jaki
poświęciłam na trening, nerwy i siły były tego warte. Ruszam aleją w stronę
miasteczka. Przechodzę przez park i kieruję się na Eastwood Roads, ponieważ na
tejże właśnie ulicy znajduje się całodobowy sklep. Jak zwykle kupuję czerwone
marlboro. Sprzedawca ( na szczęście dla mnie ) nie pyta mnie o dowód. Jest albo
zbyt zmęczony, albo po prostu ma gdzieś czy ktoś jest pełnoletni czy nie.
Wychodzę ze sklepu i tą samą
drogą wracam do parku. Jestem niemile zaskoczona gdy ławki, na której
siedziałam kilka nocy po wyjściu ze szpitala, już nie ma. Siadam więc pod
jednym z ogromnych klonów. Wkładam w uszy słuchawki i puszczam jeden z moich
ulubionych kawałków: "Nirvana - Lithium". Wyciągam po czym odpalam
papierosa. Mocno się zaciągam. Biorę szybko kilka buchów, aż robi mi się nie
dobrze. W umyśle majaczy mi twarz Jareda mówiącego: "Nic dla mnie nie
znaczysz", "Kłamałem" i w końcu to ostanie, które zabolało
najbardziej "Nic do ciebie nie czuję". Wypowiadając te ostatnie słowa
patrzył mi w oczy. Był niewzruszony. Widziałam w nich tylko pustkę.
Do tej pory nie wierzyłam w miłość.
Nie sądziłam, że ona istnieje. Dziś, wiem już, że tak. Tylko dlaczego to tak
cholernie boli. Jak mogłam tak beznadziejnie się zakochać. W dodatku w
aniele... Bez wzajemności. Czuję narastający ból, który pali mnie żywym ogniem.
Łzy płyną. Jest ich coraz więcej. Nie potrafię i nie chcę już dłużej ich
powstrzymywać. Tak bardzo chciałam usłyszeć od niego, że znaczę dla niego
więcej niż ktokolwiek inny do tej pory, że pragnie mnie i tylko mnie. Miałam
naiwną nadzieję, że usłyszę te dwa krótkie, ale piękne słowa. Odebrał mi ją.
Nawet nadziei już nie mam. Przeklinam dzień, w którym Jared stanął w progu
kuchni. Już wtedy wiedziałam, że nie pozostanie mi obojętny. Najpierw
pokochałam jego oczy. Mają taką piękną barwę. Kiedy jest szczęśliwy są
intensywnie zielone, kiedy przygnębiony lub zwyczajnie zmęczony, tracą swój
kolor. Blada zieleń miesza się wtedy z różnymi odcieniami szarości. Zaraz
potem, zobaczyłam jego niebiańsko przystojną twarz. Widok jego ciała
przyprawiał mnie o dreszcze. Gdy do mnie mówił, cała się rozpływałam. Chciałam
zajrzeć w głąb jego duszy, chciałam wiedzieć o nim wszystko, nadal chcę...
Pokochałam go. Jego oczy, włosy, usta i ciało. Pokochałam sposób w jaki do mnie
mówił i na mnie patrzył. Za każdym razem, gdy mnie dotykał rozsypywałam się na
miliony małych kawałków. W monecie, gdy nasze usta się spotkały czas się
zatrzymał. Byłam wtedy najszczęśliwszą osobą stąpającą po ziemi. Wiem, że nie
zdążyłam go dobrze poznać. Podświadomie jednak wiem, że ma piękną duszę.
Wystarczy mi to jak się zachowuje. Uwielbiałam patrzeć jak bawił się z Sydney.
Jest czuły i cierpliwy. Wiem, że gdy komuś pomaga, robi to bezinteresownie nie
oczekuje nic w zamian. Odkąd zaczęliśmy razem trenować zauważyłam, że potrafi
być również niebezpieczny. Wiem jednak, że jeżeli nie zmusi go do tego sytuacja
nikomu nie zrobi krzywdy.
Nigdy przy nikim nie czułam
się tak, jak czuję się kiedy on jest w pobliżu. Chcę jego, ponieważ go Kocham.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powiedział mi całej prawdy. Nie zmienia to
jednak faktu, że mnie odrzucił. Odtrącił mnie i zranił. Cierpi każda komórka
mojego ciała. Przeszywa mnie dreszcz. Tak bardzo chciałabym teraz zniknąć.
Zaszyć się gdzieś daleko i nigdy więcej na niego nie patrzyć. Wiem, że to
niemożliwe. Boję się, że nie wytrzymam, że ból stanie się nie do wytrzymania i
nie będę umiała w żaden sposób sobie z nim poradzić. Byłoby mi łatwiej gdyby
zniknął, choć z drugiej strony, wcale tego nie chcę. Zwijam się w kłębek pod
drzewem. Czekam aż moje ciało ogarną spazmy bólu. Przychodzi pierwsza fala,
zaraz potem kolejna nieco silniejsza. Cały czas płaczę nie mogąc się opanować.
Przestaję dbać o to czy ktokolwiek jest w pobliżu czy nie. Zaczynam krzyczeć.
Krzyczę tak głośno, że zdzieram sobie gardło. Nie przynosi to ukojenia. W
momencie, w którym Jared mnie odtrącił, moje serce rozpadło się na wiele
kawałków. Nikt nie zdoła mi go już poskładać. Nikt, oprócz niego. Czuję, że
cierpienie i ból będą teraz nieodłącznymi towarzyszami mojej egzystencji.
Wyczuwam na sobie czyjś wzrok
więc otwieram napuchnięte od płaczu oczy. Ktoś stoi nade mną. W pierwszej
chwili myślę, że to jakiś dozorca. Jednak kiedy dostrzegam, że jego nogi
ewidentnie nie dotykają ziemi, a unoszą się jakieś trzydzieści centymetrów w
górę podnoszę głowę. Napotykam twarz tajemniczej postaci, a wtedy serce
podchodzi mi do gardła.