środa, 12 sierpnia 2015

Przebudzenie.

Część 10.




   Nie wiem jak długo tu siedzę. Kiedy mija pierwszy szok postanawiam wstać i iść ich poszukać. Nadal jestem wściekła. Złość miesza się z rozpaczą. Zastanawiam się co zrobi Babeth, gdy ujrzy zdemolowaną kuchnię.
   Przechodzę szybko przez salon i kieruję się w stronę ogrodu. Mam szczęście. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Większość towarzystwa jest już kompletnie pijana. Dostrzegam Jareda siedzącego na huśtawce. Jest pochylony. Twarz ukrytą ma w dłoniach. Nigdzie jednak, nie widzę Josha. Podchodzę do niego. Przez chwilę nie wiem co powiedzieć.
   - Dlaczego? – pytam. Wciąż na mnie nie patrzy.
   - Od początku wiedziałeś kim jestem, tylko dlaczego do cholery nie powiedziałeś mi, że ty też?
   - Nie jestem zmorą – odzywa się po kilku chwilach, które mi wydawały się wiecznością.
   - Więc kim? Na pewno nie jesteś zwykłym człowiekiem – wbijam w niego zniecierpliwiony wzrok. Wzdycha ciężko. Wstaje i podchodzi bliżej.
   - Jestem aniołem… - wyrzuca z siebie. Otwieram szeroko oczy. To jakiś żart? Jeśli tak, to kiepski, bo wcale nie mam ochoty się śmiać.
   - Żartujesz sobie? – Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Zmory, tropiciele, demony i anioły. Ktoś jeszcze?
   - Czy wyglądam jakbym żartował? – podnosi głos i wbija we mnie udręczone spojrzenie. Odwracam się od niego i zaczynam nerwowo przechadzać się po ogrodzie. 
   Coś jest nie tak. Okej, jest aniołem. Tylko dlaczego Josh, tak bardzo się wkurzył kiedy zobaczył, że mamy się ku sobie?
   - Co z tego, że jesteś aniołem? To nie znaczy, że nie możemy się spotykać – mówię.
   - Ty nic nie rozumiesz… - szepcze.
   - Więc pomóż mi zrozumieć! – wykrzykuję. Jestem już zmęczona tymi ciągłymi podchodami. Ciągle jakieś tajemnice. Nic już nie rozumiem. Chcę by to wszystko wreszcie się skończyło. 
   W pewnym momencie obok mnie pojawia się Josh.
   - Chryste – podskakuję wystraszona – jak się tu znalazłeś?
   - Czysta magia – odpowiada, uśmiechając się lekko. Jest niespokojny. Czuję to. – Posprzątałem ten bałagan, który zrobiliśmy i byłem jeszcze załatwić jedną sprawę – dodaje po chwili.
   - Ile zostało czasu? – pyta Jared.
   - Mamy tydzień. Dokładnie siedem dni, żeby ją przygotować – patrzy na chłopaka ze złością.
   - Halo, ja też tutaj jestem. Mówicie o mnie. Chcę wiedzieć o co chodzi? – patrzę raz na jednego, raz na drugiego.
   - Tropiciele. Jest ich czterech.
   - Ale… Mówiłeś, że mamy jeszcze trzy tygodnie – patrzę na niego przerażona.
   - Mieliśmy, ale wam zachciało się pieprzonych amorów – odpowiada ze złością. Patrzę pytająco na Jareda, ale odwraca się, unikając mojego wzroku.
   - Wracamy do domu – zarządza mój brat i rusza w stronę samochodu. Obydwoje posłusznie udajemy się za nim. 
   Co mają moje relacje z Jaredem do tropicieli? Cholera, czy ktoś w końcu powie mi, o co tutaj naprawdę chodzi? Postanawiam, że jak tylko wrócimy do domu, wyciągnę z brata całą prawdę. 
   Olivia czeka już w samochodzie. Zajmuję miejsce obok niej, a ona pyta mnie bezgłośnie co się stało. Robię minę w stylu „nie chcę o tym gadać” i opieram głowę o szybę. Zamykam oczy, a w moim umyśle pojawia się twarz Jareda. Nadal czuję smak jego ust na swoich. Na moim policzku pojawia się jedna samotna łza. Przecież to niemożliwe. Nie mogłam zakochać się w kimś, kogo znam zaledwie tydzień. A może mogłam? Później się nad tym zastanowię. Teraz muszę zająć się ratowaniem siebie i mojej rodziny. Ta sprawa jest teraz na pierwszym miejscu. Resztą zajmę się później…
   Kiedy docieramy do domu jest dopiero dwudziesta trzecia. Gdy zjawiamy się w drzwiach, ojciec siedzący w fotelu, unosi na nas zdziwione spojrzenie.
   - Albo narozrabialiście, albo impreza była kiepska – odzywa się. Na jego twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Zdejmuję szpilki po czym idę w kierunku ojca i zajmuję miejsce obok niego.
   - Nie bawiliśmy się za dobrze, więc postanowiliśmy wrócić – mówię. Słyszę ściszone głosy   dobiegające z kuchni. Błagam, tylko niech się nie kłócą w domu.
   - Jak tam w pracy? – zagaduję mojego staruszka, by oderwać jego uwagę od chłopaków.
   Przez następne dwadzieścia minut, opowiada mi o najnowszym projekcie. Widzę ekscytację w jego oczach, gdy mi o tym mówi. Cieszę się, że mój ojciec ma pracę, którą lubi i jest szczęśliwy. Ma wymarzoną posadę, żonę, którą kocha i nas. Zawsze kiedy myślałam o moich rówieśnikach, których rodzice się rozchodzą, dziękowałam Bogu za to, że mnie obdarzył taką wspaniałą rodziną. Uśmiecham się do swoich myśli. 
   W drzwiach staje Josh i prosi mnie na chwilę do swojego pokoju. Całuję tatę w oba policzki i udaję się za bratem.
   - Musisz się porządnie wyspać – mówi, zamykając za sobą drzwi – jutro obudzę cię o siódmej.
   - W porządku – odpowiadam, choć wcale mi się to nie podoba. Krzywię się na samą myśl, o zbliżającym się treningu. Robię jeszcze gorszą minę, przypominając sobie o nadchodzącym niebezpieczeństwie.
   - Gdzie wczoraj byłeś? - przez chwilę nic nie mówi, jakby zastanawiał się, czy powiedzieć mi prawdę.
   - U wyroczni – decyduje się na szczerość. Wiem, że nic więcej nie uda mi się z niego wyciągnąć.
   Zamierzam odejść, jednak on, łapie mnie za rękę. Odwracam się powoli. Stajemy twarzą w twarz. Wbijam w niego pytające spojrzenie.
   - Trzymaj się z daleka od Jareda – mówi, a w jego oczach maluje się złość.
   - Dlaczego? – pytam. Czuję, że zbiera mi się na płacz. Cholera, Gabrielle, weź się w garść! Krzyczę na siebie w myślach.
   - Jesteś wybranką już ci to mówiłem. Musisz zająć się misją, przygotować się. Nie masz czasu na miłość – wyrzuca z siebie jednym tchem.
   - Josh, do jasnej cholery, nie kłam! – krzyczę. 
   Dopiero po chwili dociera do mnie, że mogłam obudzić mamę albo Sydney. Nie chciałabym też by ojciec, przyszedł sprawdzić co się dzieje. Przez kilka chwil obydwoje milczymy. Nasłuchujemy nadchodzących kroków, ale nic się nie dzieje.
   - Dlaczego nie powiesz mi o co tak naprawdę chodzi? Po co te kłamstwa? – kontynuuję szeptem.
   - Jesteś nie tylko moją siostrą, ale również uczniem. Moim zadaniem jest po pierwsze, cię chronić, po drugie, wszystkiego nauczyć. Nie zadawaj więcej pytań. Idź spać, ponieważ jutro czeka cię bardzo ciężki dzień. I proszę cię ostatni raz, trzymaj się od Jareda z daleka. Nie chcę słyszeć sprzeciwów – kwituje po czym odwraca się i podchodzi do okna. Gapię się na niego z otwartą buzią. W moich oczach wzbierają łzy.
   - Tak bardzo chcesz bym cię znienawidziła? – pytam. Mój głos przepełniony jest jadem. Kiedy nic nie odpowiada, wychodzę trzaskając drzwiami. Wchodzę do mojego pokoju i widzę Sydney siedzącą na łóżku. Przytula do siebie pluszowego królika, którego dostała ode mnie.
   - Elle dlaczego płaczesz? – pyta smutnym głosem. Kładę się na łóżku i mocno ją przytulam.
   - Płaczę, bo boli mnie serduszko – odpowiadam.
   - To przez Jareda cię boli? – na moich policzkach pojawia się jeszcze więcej łez.
   - Trochę przez niego, ale też przez Josha.
   - Złamali ci go na pół? – pyta, a ja mimowolnie się uśmiecham.
   - Powiedzmy, że tak. Mam złamane serce.
   - Ja ci je poskładam – mówi i całuje mnie w policzek. 
   Wybucham histerycznym płaczem. Płaczę tak, jak gdyby uchodził ze mnie ból, nagromadzony w ciągu kilku ostatnich tygodni. Męczę się kilka godzin nim w końcu, odarta z resztek sił, zasypiam.
*
   Josh, tak jak obiecał, budzi mnie o siódmej. Biorę prysznic i zakładam wygodny dres. Kiedy pół godziny później wchodzę do kuchni, wszyscy już siedzą przy stole. Zajmuję miejsce obok Sydney, jak zawsze. Nalewam sobie kawy, a do miski nasypuję płatków. Mleko stoi na drugim końcu stołu, obok Jareda. Widzi, że patrzę na stojący dzbanek, więc sięga po niego i podaje go w moją stronę. Przypadkowo nasze dłonie ocierają się o siebie. Przeszywa mnie dreszcz, a moje policzki pokrywa rumieniec. On również to poczuł, ponieważ natychmiast spuszcza głowę. 
   Zalewam płatki mlekiem. Czuję, że nic nie zdołam przełknąć i zamiast jeść, po prostu mieszam łyżką w misce. Czuję na sobie wzrok rodziców.
   - Córeczko, co się dzieje? – pyta mnie mama. Zanim zdołam cokolwiek odpowiedzieć odzywa się Sydney:
   - Elle ma złamane serce – krztuszę się kawą. Wszystkie pary oczu momentalnie zwracają się w moją stronę. Tylko Jared nadal patrzy w talerz.
   - Sydney co ty mówisz? Wszystko ze mną ok – mówię, siląc się na uśmiech. Nie uspakaja to nikogo, ale nic nie mówią.
   Po śniadaniu idziemy z Joshem do lasu. Nie odzywamy się całą drogę. Obydwoje jesteśmy na siebie źli. Maszerujemy pół godziny. W końcu docieramy na ogromną polanę.
   - Przestaniesz się w końcu dąsać? – pyta.
   - Zaczniesz być ze mną szczery? – odpowiadam pytaniem na pytanie.
   - Nie mamy czasu na szczere rozmowy. Musimy brać się do roboty. Współpracuj ze mną, a wyjdzie ci to na dobre – cholerny, uparty gnojek.
   - W porządku, będę współpracować – mówię, bez przekonania.
   - Dobrze. Więc zaczynajmy. Po pierwsze, musisz wiedzieć, że jestem zmorą pierwszej rangi. Ja mam trzecią. Musisz przejść szkolenie by zbliżyć się choć trochę do dwójki.
   - Jak zdobywa się kolejne poziomy?
   - Umiejętnościami, osiągnięciami. Wiek również ma na to wpływ – nie bardzo rozumiem co do mnie mówi, ale staram się przynajmniej udawać.
   Kolejne dwie godziny, słucham jego wykładów oraz uczę się opanować moc telekinezy. Za każdym razem, gdy próbuję przywołać jakiś przedmiot coś nagle idzie nie tak, i albo opada, albo przyśpiesza i uderza we mnie. Nabawiłam się już kilku siniaków. Zaczyna mnie to męczyć.
   - Gabrielle, skup się. Nie przejdziemy do sztuk walki jeśli nie opanujesz telekinezy! – krzyczy na mnie. Myślę o rodzicach i małej Sydney. Muszę ich chronić. Co jeśli tropiciele dopadną nas w domu i zrobią im krzywdę?
   Skupiam się maksymalnie. Mija kolejna godzina, a mi idzie coraz lepiej. Za każdym razem, gdy dany przedmiot trafia bezproblemowo do moich rąk, cieszę się jak małe dziecko. Kilka razy rzucam się Joshowi na szyję co wprawia w zakłopotanie i mnie, i jego. Przedzieramy się przez kolejne etapy szkolenia. Idzie mi coraz lepiej. Josh, jest coraz bardziej zadowolony. Ja również. Poświęcamy prawie siedem godzin na opanowanie telekinezy do perfekcji. Jestem ogromnie zmęczona, ale nastrój mam o niebo lepszy niż rano. Siadamy na trawie. Wyciągam z plecaka wodę i biorę kilka łyków po czym podaję ją bratu.
   - Dobrze mi idzie prawda? – pytam. Moją twarz zdobi szeroki uśmiech.
   - Owszem, jest nieźle. Jednak zawsze może być lepiej – mój uśmiech nieco przygasa. Josh patrzy na mnie z poważną miną, ale już po chwili wybucha niepohamowanym śmiechem.
   - Z czego rżysz ? – pytam wściekła.
   - Bo jesteś naiwna. Bardzo łatwo można ci coś wmówić.
   - Co masz na myśli? – przyglądam mu się badawczo.
   - Jesteś dobra. Jesteś naprawdę dobra. Mówiłem ci już, że drzemie w tobie potężna siła – mówi i szturcha mnie w ramię. Oddycham z ulgą. Kąciki moich ust znowu unoszą się do góry. 
   Milczymy dłuższą chwilę, delektując się ciszą. Las o tej porze roku jest piękny. Mroczny i tajemniczy.
   - Elle, jest jeszcze coś – odzywa się.
   - Co takiego? – siedzę z zamkniętymi oczami pozwalając, by delikatny wiatr drażnił moje policzki.
   - Każda zmora… Każdy z nas, oprócz telekinezy, lewitacji, teleportacji i siły woli ma jeszcze jedną moc. Każdy ma inną. Niektóre są przydatne inne mniej. Są takie, za które nie jeden tropiciel dałby sobie odebrać wszystkie inne moce.
   - Jaką masz ty?
   - Moja „ekstra” moc jest moim przekleństwem – mówi, uśmiechając się smutno – wystarczy, że kogoś dotknę, a już wiem jak umrze – momentalnie się prostuję. Przerażenie miesza się ze zdziwieniem.
   - Jaką moc mam ja?
   - Tego niestety jeszcze nie wiemy. Po walce zabiorę cię do wyroczni – mówi. Wstaje i podaje mi dłoń. Podnoszę się ziemi otrzepując się z trawy.
   - Wracajmy. Musimy zebrać siły. Wieczorem tu wrócimy- odzywa się. 
   Dobry nastrój gdzieś się ulatnia. Zastanawiam się czym jeszcze mnie zaskoczy. Co jeszcze nas czeka? Jak radzi sobie posiadając taką wiedzę? Nagle zdaję sobie sprawę, że on wie jak umrzemy my wszyscy. Rodzice, ja, Sydney. To okropne. Nie mam pojęcia jak sobie z tym radzi.
   Bierze mnie za rękę.
   - Pójdziemy na skróty – puszcza mi oczko i już nas nie ma.
*
   - Tego też mnie nauczysz? – pytam, kiedy lądujemy gładko za domem. Trzymam się za brzuch. Mój żołądek tańczy właśnie flamenco. Czuję, że zaraz zwymiotuję.
   - Akurat ta umiejętność przychodzi sama, ale dopiero wtedy, gdy zdobywasz drugi poziom – odpowiada. Podchodzi do mnie i chwyta moje włosy, ponieważ zaczynam wymiotować.
   - Prawie każdy tak ma po pierwszym locie – śmieje się. Podaje mi chusteczkę. Biorę ją a moje oczy ciskają w niego gromy.
   - Takie to śmieszne? – wymijam go i ruszam w stronę domu – zobaczymy kto będzie się śmiał ostatni… - Słyszę za sobą hamowany chichot. Przysięgam, że kiedyś coś mu połamię. 
   Wchodzimy do domu. Obiad już na nas czeka. Idę wziąć prysznic. Nic tak nie pomaga, jak strumień gorącej wody delikatnie drażniącej ciało. Czuję się jak nowo-narodzona kiedy po kąpieli siadam na swoim łóżku. Wyciągam papierosa i odpalam go. Delektuję się każdym kolejnym buchem. Dym drażni mój przełyk. Kręci mi się w głowie. Uwielbiam to uczucie. Słyszę donośny głos mamy, wołającej na obiad. Chcąc nie chcą muszę wstać. Chowam słoiczek z powrotem pod łóżko i udaję się do kuchni. 
   Jemy w milczeniu. W powietrzu czuć napiętą atmosferę. Nie rozmawiałam z Jaredem od wczoraj. Między nim, a moim bratem też nie jest najlepiej. Natomiast rodzice, również się chyba posprzeczali, bo nawet na siebie nie patrzą. Cóż, powoli się przyzwyczajam do takiego stanu rzeczy. Po obiedzie wychodzę na dwór by tam poczekać na Josha. Wołam Billego. Sekunda i jest przy mnie. Zapinam mu smycz do obroży i siadam na ławce. Z natury jestem niecierpliwa więc trzy minuty czekania, to dla mnie stanowczo zbyt wiele. Mija kolejna minuta nim w końcu wychodzi na dwór. Nie jest sam. Zaraz za nim idzie Jared. Znowu na mnie nie patrzy. Nie poświęca mi ani jednego, nawet przelotnego spojrzenia. Doprowadza mnie tym do szału.
   - Nie mów mi tylko, że bierzesz psa? Myślałem, że znowu się „przelecimy” – zwraca się do mnie.
   - Nie, dzięki. Wolę się przejść – mówię, i ruszam przodem. Zastanawiam się po jaką cholerę wziął Jareda. Dowiem się pewnie dopiero, gdy dotrzemy na miejsce. 
   Idę szybkim marszem. Nie oglądam się za siebie. Skoro on nie zwraca uwagi na mnie, ja również nie będę. Jak mógł tak szybko zapomnieć o tym, co zaczęło nas łączyć. Nie wierzę, że już o mnie nie myśli. Wiem, że zawróciłam mu w głowie. Tak jak on mi. Pamiętam jak na mnie patrzył. Szaleje za mną. Widziałam to w jego oczach kiedy mnie całował. Odruchowo przykładam dłoń do ust. Za każdym razem, gdy przypominam sobie tamten dzień, czuję jego słodki smak na swoich wargach. Przyjemne pulsowanie w dołku jakie się wtedy pojawia, przyprawia mnie o zawroty głowy. Pragnę znowu go pocałować, chcę lepiej go poznać, chcę by pozwolił mi, spojrzeć w głąb jego duszy. Chcę wiedzieć o nim absolutnie wszystko. Chcę j e g o. Tak po prostu…
   Ogromna polana, która ukazuje się moim oczom sprawia, że muszę wrócić na ziemię. Puszczam zwierzę by mogło swobodnie sobie pobiegać. Wrzucam smycz do plecaka, po czym rozglądam się za patykiem. Dostrzegam jakiś kilka metrów ode mnie. Przywołuję go do siebie i w ułamku sekundy, znajduje się już w mojej ręce. Widzę na twarzy Josha zadowolenie. Blondyn natomiast, udaje, że tego nie dostrzegł. Prycham cicho. Rzucam patyka, a Billy rusza w pogoń za nim.
   - No więc, sztuki walki tak? – zwracam się do brata.
   - Na to wygląda - mówi, wykreślając coś ze swojego notesu – nauczę cię podstawowych chwytów. Później zajmie się tobą Jared – dostrzegam lekki grymas, malujący się na twarzy mojego anioła. Ja natomiast, wcale nie zamierzam narzekać. Wszystko pójdzie dobrze. Pokażę im na co mnie stać.
   Josh staje naprzeciw mnie. Pokazuje mi rozmaite chwyty i prosi, bym powtarzała za nim. Tak też robię. Początkowo nie do końca się w tym łapię, ale z każdą kolejną chwilą idzie mi lepiej. Kilka razy udaje mi się powalić bruneta na ziemię. Mieszane sztuki walk to naprawdę super sprawa. Żałuję, że wcześniej się tym nie zainteresowałam.
   Kiedy my, przechodzimy do coraz poważniejszych ciosów, Jared bawi się z psem, nie zwracając na nas uwagi. Drażni mnie to. Chcę żeby widział, że jestem dobra. Pragnę mu zaimponować. Zachowuję się jak idiotka, ale czy to nie jest normalne, mając w pobliżu tak wspaniały obiekt pożądania?
   Mijają prawie trzy godziny nim Josh w końcu uznaje, że mogę przejść do następnego etapu. Jestem tak bardzo zmęczona, że gdybym usiadła choć na chwilę, pewnie bym zasnęła. Wyciągam z plecaka wodę i wypijam od razu pół butelki. Dopiero wtedy oddaję ją chłopakom. Jared odmawia, a brunet bierze z chęcią butelkę i opróżnia całą.
   - Potrzebujesz odpoczynku? – pyta mnie brat. Kręcę przecząco głową choć tak naprawdę, mam ochotę położyć się i nie wstawać przez następne kilka dni.
   - Na pewno? Walczyliśmy trzy godziny bez przerwy. Musisz chwilę odpocząć – odzywa się znowu.
   - Nic mi nie jest. Chcę walczyć dalej – zapewniam gorliwie.
   Mój wzrok przykuwa ciało Jareda. Właśnie zdjął koszulkę. Patrzę na niego oniemiała. Mam ochotę rzucić się na niego. Zacząć całować każdy milimetr jego pięknego, nagiego torsu. Przysięgam, że oddałabym mu się cała gdyby tylko poprosił. Ale nie poprosi...
   - Zaczynamy? – pyta blondyn ostrym głosem.
   - Ttt… Tak- wyrzucam z siebie. Cała się spinam. Czuję mrowienie w końcówkach palców. Doskonale znam to uczucie. Serce zaczyna bić coraz szybciej. Słyszę swój własny, urywany oddech.
   - Więc bierz się do roboty, a nie błądź myślami nie wiadomo gdzie. Nie mamy czasu na zabawę – spogląda na mnie po raz pierwszy od tamtego wieczoru. W jego spojrzeniu nie ma ani krzty czułości z jaką patrzył na mnie dotychczas. W tym momencie jego wzrok, gdyby tylko miał taką moc, mógłby zabić. Dlaczego? Pytam siebie. Czyżbym go straciła? Dlaczego patrzy na mnie z takim jadem w oczach? 
   Chcę się odezwać, ale z mojego gardła nie wydobywa się ani jeden dźwięk. Czuję smak niewypowiedzianych słów na moich ustach. Stoimy twarzą w twarz tak blisko siebie, że niemal czuję jego oddech na moim karku.
   - Nic dla mnie nie znaczysz – odzywa się szeptem. Czuję silny podmuch wiatru. Moje policzki robią się purpurowe ze złości. Jego słowa zabolały mnie tak bardzo, że pulsujący ból w klatce piersiowej, zaczyna stawać się nie do zniesienia. Pojedyncze krople deszczu spadają na moje nagie ramiona. Jestem bliska łez. Wraz z kolejnych podmuchem wiatru, przychodzi ogromna fala deszczu. Pada tak bardzo, że już po chwili nie ma na mnie suchej nitki. Panuje głucha cisza niemal słychać krople rozbijające się o ziemię.

   - Jesteś głupia i naiwna. No dawaj. Uderz mnie – odzywa się znowu. Na jego twarzy pojawia się kpiący uśmiech. Już wiem, komu Josh go ukradł, ale Jared robi to lepiej. Skuteczniej. Na moich dłoniach pojawiają się małe iskierki. Przestaję panować nad sobą. Pozwalam by furia znowu mną zawładnęła. Mój przerażający krzyk, zagłusza grzmot. Rzucam się na blondyna w momencie, gdy błyskawica rozświetla niebo. Jeśli chciał bym go znienawidziła, właśnie mu się to udało...

***
Cześć!
Do tej pory naliczyłam dwójkę stałych czytelników (sugerowałam się komentarzami).
Mam jednak cichą nadzieję, że jest Was tutaj więcej.
Jeżeli tak jest, pokażcie się, odezwijcie...
To dla mnie ważne.
Czekam na komentarze, mile widziane wszystkie uwagi. Piszcie co sądzicie o Przebudzeniu.
Ściskam mocno:
Wasza Psyche.  xo

5 komentarzy:

  1. Cześć :)

    Mam takie pytanie. Może to już dziesiąta część, ale dopiero teraz wpadło mi do głowy. Czy jest szansa, byś odrobinę powiększyła czcionkę tekstu? Przyjemniej by się czytało ;)

    "Zastanawiam się [,] co zrobi Babeth, gdy ujrzy zdemolowaną kuchnię." - na pewno będzie w niemałym szoku. Przecież jej kuchnia to teraz pobojowisko i to dosłownie!
    Przecinki!
    Zmory, tropiciele, demony i anioły. Ciekawa mieszanka. I mnie nie zaskakuje. Bo jak już się pojawiają fantastyczne postaci, to różne.
    Obstawiam, że związek zmory i anioła jest surowo zakazany w tym dziwnym świecie.
    Sydney jest słodka *__* Ale przy śniadaniu to wypaliła :D
    Josh musi nosić w sobie ogromną siłę, skoro potrafi poradzić sobie z odpowiedzialnością za swoją ekstra moc. Choć musi mu być ciężko.
    "nowo narodzona"
    Dziesięć godzin treningu w jeden dzień to nie jest lekka przesada? Jutro Gabrielle z łóżka nie wstanie.
    Jared całkowicie zmienia podejście. Nie wierzę, by Elle nic dla niego nie znaczyła. Po prostu ubrał maskę, by zmusić dziewczynę do walki. Jest efekt, ale to może się źle skończyć w dalszym ciągu.
    Dobry rozdział ;) Choć tyle treningu to odrobinę za dużo.
    Mam nadzieję, że Gabrielle poradzi sobie z opanowaniem wszelkich umiejętności, które pozwolą jej ochronić siebie i rodzinę.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć :)

      Chciałam Cię poinformować, że zostałaś nominowana przeze mnie do TAGu. Więcej informacji tutaj: http://una-infinidad.blogspot.com/2015/08/piosenkowy-tag.html

      Pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. Próbowałam ją powiększyć, ale coś mi chyba nie wychodzi, ponieważ zapisuję zmiany, ale nadal jest taka sama... Zupełnie nie wiem jak mam sobie z tym poradzić. :(
      Mają coraz mniej czasu dlatego spędzają tak wiele czasu na treningu. :)
      Cieszę się bardzo, że nadal jesteś ze mną i śledzisz kolejne części :)

      Co do nominacji, postaram się za to zabrać w najbliższym czasie i dziękuję. :)
      Pozdrawiam również :)

      Usuń
  2. Przepraszam,że tutaj przychodzę ze spamem, ale jak narazie nie zauważyłam u Ciebie miejca na spam, jeżeli Cię nim uraziłam to z góry przepraszam. Twój blog zaciekawił mnie ,a trafiłam na niego przypadkiem, także na pewno go przeczytam, w sumie zaraz zacznę, to coś dla mnie. Jak możesz to też wpadnij do mnie
    Zapraszam na XII rozdział - http://trudny-wybor.blogspot.com/


    - Naprawdę ? –zapytała nieco zdziwiona.
    - Cóż… ona myśli, że ją kocham, tylko, że tak nie jest. Teraz przerwał na chwilę, po to , aby złapać ją za rękę. – Posłuchaj, nie ważne co stanie nam na przeszkodzie, zawsze będę przy Tobie… Kocham Cię Jessico Leander.
    Jess wyprostowała się, odchrząknęła i nie wiedziała co ma teraz zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :)
      Nie uraziłaś mnie w żaden sposób :) Teraz będę miała dużo więcej czasu i dlatego też postaram się wprowadzić kilka nowości na bloga, w tym miejsce na spam :)
      Wpadnę na pewno.
      Pozdrawiam :)

      Usuń