środa, 5 sierpnia 2015

Przebudzenie.

Część 9.




   - Dzień dobry – szczebioczę wesoło wchodząc do kuchni. Wszyscy siedzą już przy stole. Siadam obok Sydney i całuję ją w policzek.
   - Cześć kochanie. Jak było na wycieczce? – zagaduję. Mała, zasypuje mnie całą masą przeróżnych historii. Nie mogę się w ogóle skupić na tym, co mówi, ponieważ cały czas, czuję na sobie wzrok Jareda. Pilnuję się by na niego nie patrzeć. Wiem, że jeżeli spojrzę mu w oczy, znowu rozsypię się na miliard małych kawałków, muszę nauczyć się z tym walczyć. Myślę o wczorajszym wieczorze i dzisiejszym poranku, tak dużo się dzieje i boję się, że w końcu mnie to przerośnie...
   Po śniadaniu, udaję się do swojego pokoju, biorę komórkę i wybieram numer Olivii.
   - Cześć – odzywam się, kiedy po drugim sygnale odbiera.
   - Cześć, jak się czujesz?
   - W porządku. Nawet nie wiem kiedy poszłaś do domu, miałaś zostać na noc – mówię, trochę zaniepokojona.
   - Mama zadzwoniła, że źle się czuje więc poprosiłam Josha by mnie odwiózł. Kiedy przyniósł cię wczoraj do domu, byłaś blada jak trup, co się stało? – przez chwilę, zastanawiam się nad jakąś wymijającą odpowiedzią.
   - Posprzeczaliśmy się trochę. Po prostu byłam zdenerwowana – mówię wreszcie.
   - Boję się o ciebie. Ostatnio jakoś dziwnie się zachowujesz czuję, że jest coś, czego mi nie mówisz - milczę. Nie mogę powiedzieć jej prawdy, nie zrozumiałaby.
   - Oli, naprawdę wszystko ok. Niczego przed tobą nie ukrywam.
   - Bardzo chciałabym w to wierzyć… Jutro jest impreza u Babeth i jesteśmy zaproszone więc bądź gotowa o ósmej, przyjadę po ciebie.
   - No dobrze, będę gotowa – zgadzam się, choć tak naprawdę wcale nie mam ochoty nigdzie iść. Od wypadku nie widziałam moich znajomych. Tylko Olivię. 
   Ostatnie dni szkoły spędziłam w domu. Miałam indywidualny tok nauczania ze względu na amnezję. Nie chcę też spotkać Eliota a to, jest nieuniknione. Boję się, że jeśli się zdenerwuję, znów użyję swoich mocy. Nie potrafię jeszcze nad nimi panować. Wiem, że budzą się wtedy, gdy jestem wściekła a trudno zachować spokój, widząc swojego byłego z dziewczyną, z którą mnie zdradził.
   Kopię nogą w fotel stojący nieopodal i natychmiast zaczynam tego żałować. Wciągam z sykiem powietrze i rozmasowuję bolącą stopę.
   - Do jutra – odzywa się głos, po drugiej stronie.
   - Do jutra – odpowiadam, po czym naciskam czerwoną słuchawkę.
   Rzucam telefon na łóżko i podchodzę do drzwi zamykając je na klucz. Staję przy oknie i upewniwszy się, że tata pojechał już do pracy wyciągam z szuflady paczkę czerwonych marlboro.  Wyciągam jednego i przez chwilę obracam go sobie w palcach. Niech cię szlag Eliocie McGrave.
   Odpalam papierosa i mocno się zaciągam. Wtedy, do głowy przychodzi mi pewien pomysł. Uśmiecham się do swoich myśli, zagaszam niedopałek w do połowy pełnym słoiczku i wychodzę z pokoju.
*
   - Josh proszę! – błagam, robiąc słodkie oczy.
   - Chyba oszalałaś. Nie ma mowy – zastanawiam się co zrobić, by w końcu zgodził się pójść z nami na tę imprezę. Postanawiam zmienić taktykę.
   - Wiesz, że tam będzie Eliot?
   - No i co z tego? – pyta, wciąż nie odrywając oczu od czytanej książki.
   - To z tego, że skoro będzie tam On, to będzie też Cassie. Na pewno nie uda mi się przejść obok obojętnie, na pewno się wkurzę a wiesz co się dzieje, kiedy zaczynam się wkurzać?
   - Więc nie idź. Ja nie widzę problemu. – Nie daje za wygraną.
   - Josh błagam cię, zgódź się! Obiecałam Oli, że pójdę. Obiecałam jej to, więc nie będę zmieniać zdania, a ty, będąc tam ze mną będziesz mógł mnie chronić. Proszę… - patrzę na niego i widzę, że analizuje to co usłyszał. Rozważa wszystkie za i przeciw, cały Josh. Zawsze musi dokładnie przemyśleć sprawę nim podejmie jakiekolwiek decyzje. Rozgląda się po pokoju w końcu zatrzymując wzrok na mnie.
   - No dobrze – odzywa się wreszcie. Ruchem ręki powstrzymuje mnie przed rzuceniem mu się na szyję – mam jednak pewien warunek. Rozpoczniesz trening – zamieram. Myślałam, że to już uzgodniliśmy. Chciałam to odwlekać jak najdłużej. Nie dlatego, że nie chcę, dlatego, że bardzo się tego boję. 
   Zamykam oczy, ponieważ uważam, że to pomoże podjąć mi decyzję. Trudno. I tak musiałabym w końcu rozpocząć trening, co za różnica czy zrobię to jutro, czy za tydzień. Jeśli zacznę wcześniej, wyjdzie mi to na dobre. Josh mówi, że tropiciele dotrą dopiero za jakieś trzy tygodnie, ale nigdy nic nie wiadomo.
   - W porządku – kiwam głową – zaczniemy od poniedziałku, ale ja też mam jeszcze jeden warunek – patrzy na mnie wyczekująco, a do twarzy przyklejony ma kpiący uśmiech. Ugh, jak ja tego nie cierpię.    Zwalczam pokusę przywalenia mu między oczy i przybieram pewną siebie postawę.
   - Jared, idzie z nami.
   - Nie ma mo… - próbuje zaprotestować, ale uciszam go ruchem ręki.
   - Idzie i koniec. Już go pytałam, zgodził się – Josh, zrezygnowany siada z powrotem na łóżku i nic już nie mówi. 
   Wychodzę z pokoju z triumfalnym uśmiechem na twarzy i zastanawiam się, jak to się stało, że nie wyczuł, iż kłamię. Z duszą na ramieniu, udaję się do pokoju gościnnego. Przed wejściem biorę kilka głębokich wdechów po czym stukam w drzwi. Słyszę ciche: „proszę”, więc naciskam klamkę. Przechodzę przez próg a mój żołądek, robi potrójne salto w tył. Staram się uspokoić oddech.
   - O, Gabrielle – promienieje na mój widok. Uśmiecham się nieśmiało.
   - Przyszłam zapytać, czy miałbyś może ochotę iść jutro z nami na domówkę do moich znajomych.
   - Z nami? – pyta ściszonym głosem. Czuję, jak lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu. Zatrzymuje się na trochę dłuższą chwilę na moich nogach, co sprawia, że oblewam się rumieńcem.
   - Ze mną, Joshem i Olivią.
   - Jasne, bardzo chętnie się wybiorę – przystaje na propozycję. Wypuszczam z ulgą powietrze.
   - Świetnie. Bądź gotowy o w pół do ósmej – mówię, po czym odwracam się by odejść. Jared wstaje i łapie mnie za łokieć.
   - Elle? – chwyta mój podbródek i zmusza, bym na niego popatrzyła. Wychwytuję jego spojrzenie. Ma takie piękne oczy. Cały jest piękny. Jest po prostu aniołem.
   - Mówił ci już ktoś, że jesteś piękna? – pyta, a mi robi się słabo. Zbliża twarz do mojej i przygląda mi się badawczo. Podnosi rękę i delikatnie gładzi moje włosy. Zakłada mi kilka kosmyków za ucho.
   - Masz piękne oczy – odzywa się znowu – takie zmysłowe, jakby stworzone do uwodzenia – dotyka palcem mojego policzka a moje ciało przeszywa dreszcz. 
   Jestem niezdolna do wypowiedzenia jakichkolwiek słów, moje stopy wrosły w ziemię. Niewiarygodne, jak ten człowiek na mnie działa. Nachyla się ku mnie tak, że nasze usta dzielą tylko milimetry. No już pocałuj mnie - myślę. Zrób to, błagam.
   - Marzę żeby cię pocałować od chwili, gdy ujrzałem cię w oknie - odzywa się jakby czytając w moich myślach.
   - Więc dlaczego tego nie zrobisz? – pytam, i zdaję sobie sprawę, że wróciła mi zdolność mówienia. Odsuwa się ode mnie. Milczy.
   - Zadałam ci pytanie. Odpowiedz.
   - Elle przepraszam, nie mogę. Bardzo tego chcę. Chcę całą ciebie. Sprawiasz, że wariuję na samą myśl o tobie. Zaczarowałaś mnie, ale nie mogę – odpowiada. Intensywna barwa jego oczu, zmienia kolor na bladą zieleń. Widzę smutek w jego spojrzeniu kiedy na mnie spogląda.
   - Działasz na mnie tak samo silnie o ile nie mocniej – mówię szeptem. Robię kilka kroków do przodu, ale odsuwa się.
   - Po co te podchody?! – wybucham. 
   Jego odtrącenie, jest dla mnie jak sól na świeżą ranę. Czuję palący ból w klatce piersiowej. Powoli wycofuję się w stronę drzwi. Nie chcę już dłużej na niego patrzeć. Nie mogę znieść myśli, że dałam się omotać jego urokowi. Co, do jasnej cholery się ze mną dzieje?
   - Przepraszam – mówi po raz drugi. Złość, która drzemała ukryta na samym dnie, powoli się budzi. Czuję wzbierającą furię i wiem, że nadszedł moment, w którym natychmiast muszę się wycofać.
   - Wsadź sobie w dupę, to twoje przepraszam! – wykrzykuję i wybiegam z pokoju trzaskając drzwiami tak mocno, że obraz wiszący obok na ścianie, spada na podłogę i łamie się na pół.
*
   - Elle, skarbie, co ci jest? Od rana jesteś jakaś przygnębiona – wyrywa mnie z zamysłu, głos mojej rodzicielki. Siedzę przy stole w kuchni, trzymając w dłoni kubek parującej kawy.
   - Nic mi nie jest mamo.
   W kółko wszystkim powtarzam, że wszystko jest w porządku, że czuję się znakomicie. Dziwię się, że te kłamstwa tak łatwo przechodzą mi przez gardło. Trudno zachować zewnętrzny spokój gdy wszystko we mnie krzyczy. Jeszcze nigdy, nie czułam tak silnej potrzeby wyrzucenia z siebie wszystkiego, jak dzisiaj. Chciałabym cofnąć się w czasie do dnia, w którym wybudziłam się ze śpiączki. Gdybym wtedy wiedziała co mnie czeka, robiłabym wszystko, by zostać w szpitalu dłużej. Wiem, że obudziłam się dzięki mojej mocy. Dlatego, że niesamowicie tego pragnęłam, ale nawet gdybym wybudziła się dwa miesiące później i tak niczego by to nie zmieniło. Moim przeznaczeniem jest, bycie zmorą. Nawet gdybym chciała, nie zmienię tego. 
   Myśl o wczorajszym odrzuceniu mnie przytłacza. Od śniadania unikam Jareda. Kiedy mijaliśmy się w drzwiach, nawet na niego nie spojrzałam. Staram się ignorować wszelkie uczucia, które towarzyszą mi gdy o nim myślę. Zauroczyłam się i nic nie mogę na to poradzić.
   Mama, przygląda mi się badawczo. Nie patrzę na nią. Nie chcę by widziała, że w moich oczach zaczęły zbierać się łzy.
   - Czuję się świetnie. Naprawdę wspaniale – kłamię znowu. Wstaję i idę włożyć kubek do zmywarki.
   - Mnie nie oszukasz – kontynuuje. Wzdycham ciężko. Co jeszcze, mam jej powiedzieć, by dała spokój. Nic nie odpowiadam. Wychodzę z pomieszczenia, zostawiając zdziwioną kobietę samą.
   Dochodzi osiemnasta więc postanawiam wziąć kąpiel. Napuszczam do wanny gorącej wody, szybko pozbywam się garderoby i zanurzam się w wodzie po samą szyję. Mięśnie natychmiast się rozluźniają. Wraca mi odrobina dobrego nastroju. Przypominam sobie, że nie wlałam do wanny mojego ulubionego, waniliowego płynu do kąpieli. Zastanawiam się, co by było, gdybym użyła telekinezy. Wynurzam się tak, by przyjąć pozycję siedzącą. Wpatruję się w szafkę wiszącą po drugiej stronie łazienki. Wyciągam dłoń i jednym ruchem sprawiam, że drzwiczki się otwierają. Wydaję z siebie cichy okrzyk zadowolenia. Dlaczego wcześniej nie upraszczałam sobie w ten sposób życia? Skupiam się, na złotej buteleczce stojącej na górnej półce. Wykonuję kolejny gest. Tym razem, wykonuję powolne ruchy, jakbym ją do siebie zapraszała. Plastikowy pojemnik unosi się delikatnie i powoli, leci w moją stronę. Jest już w połowie drogi, kiedy nagle przyspiesza i uderza w moją głowę, po czym z pluskiem ląduje w wodzie. Mija kilka sekund, nim dociera do mnie co się stało.
   - Ups. Chyba coś poszło nie tak – mówię na głos i wybucham histerycznym śmiechem.
   Jest dokładnie dwadzieścia po siódmej gdy już gotowa, staję przed wielkim lustrem, znajdującym się w moim pokoju. Mam na sobie miętową sukienkę, sięgającą do połowy ud i czarne szpilki bez żadnych zdobień. Lubię prostotę. Na mojej ręce, spoczywa delikatna bransoletka z czarnymi oczkami a w uszach mam kolczyki do kompletu. Zrobiłam sobie mocniejszy makijaż a włosy upięłam w luźny, ale elegancki kok. Wyglądam nieźle. Od wypadku nie wyglądałam aż tak dobrze. Wiem, że podświadomie postarałam się tak dla Jareda. To głupie, ale prawdziwe.
   Kiedy staję w holu, obydwóm opada szczęka. Szczególnie jednemu z nich.
   - Idziemy? Oli już czeka – mówię i chwytam brata pod ramię. Słyszę za sobą urywany oddech Jareda i uśmiecham się pod nosem. Udało mi się go oczarować.
   Kiedy docieramy na miejsce impreza już trwa. Babeth, wita nas i zaprasza do środka. W jednej sekundzie wokół mnie zaczynają zbierać się ludzie. Niektórzy stoją i po prostu się uśmiechają, mówiąc, jak to dobrze, że wróciłam, inni rzucają mi się na szyję i ściskają z całych sił. Przez chwilę czuję się jak jakaś sławna gwiazda. To miłe, że witają mnie z takim entuzjazmem.
   Rozsiadam się wygodnie na jednej z kanap a Josh, zajmuje miejsce obok. Jared i Oli gdzieś znikają.
   - Dziękuję, że zgodziłeś się tu ze mną przyjść – mówię.
   - Dużo mnie to kosztowało – odpowiada z lekkim uśmiechem.
   - Jest kilka plusów. Zobacz ile dziewczyn pożera cię wzrokiem – puszczam mu oczko. Parska śmiechem a ja mu wtóruję.
   - Co się wczoraj wydarzyło? – pyta, po dłuższej chwili.
   - O czym mówisz? – marszczę brwi.
   - Wybiegłaś z pokoju Jareda nieźle wkurzona. Chciałem za tobą iść, ale doszedłem do wniosku, że lepiej nie wchodzić ci w drogę. Wyglądałaś, jakbyś miała ochotę kogoś zamordować – prycham.
   Zamordować, to za mało powiedziane. Chciałam rozerwać go na strzępy. Torturować, zabić, po czym ożywić i znów zabić.
   - Posprzeczaliśmy się trochę – odpowiadam po prostu. Nie chcę podawać mu szczegółów. Wiem, że mogłoby się to źle skończyć. Bójką albo czymś takim. Znam swojego brata lepiej niż własną kieszeń.
   -Myślałem, że go lubisz.
   - Bo lubię. To, że się pokłóciliśmy nie znaczy, że nie darzę go sympatią.
   - Sympatią mówisz. To słowo ma wiele znaczeń… - wstaje i idzie po piwo. Wykorzystuję sytuację i oddalam się do kuchni. 
   Zastaję w niej Markusa, kolegę ze szkoły. Zamieniamy kilka zdań. Lubię go, ponieważ jest szczery. Nigdy nikogo nie udaje. Po prostu jest sobą. Chłopak, w końcu opuszcza pomieszczenie a ja zostaję sama. Znajduję pod zlewem wino. Rozglądam się dookoła, nadal nikogo nie ma. Wyciągam więc korkociąg i otwieram je. Sięgam po kieliszek i nalewam sobie do pełna.
   - Zdrowie wszystkich dupków – stukam kieliszkiem w butelkę i biorę łyk. Wino jest słodkie. Delikatnie pali mój przełyk, ale jest to przyjemne uczucie.
   - Cześć Elle – wzdrygam się. O mało nie przewracam butelki stojącej obok.
   - Cześć Eliot – mówię. W moim głosie słychać pogardę. Prostuję się i unoszę głowę.
   - Nie wiedziałem, że przyjdziesz – kąciki jego ust unoszą się a mi, robi się nie dobrze.
   - Nie sądziłeś chyba, że się nie zjawię z twojego powodu – prycham, patrząc na niego z góry.
   - Elle. Tęskniłem z tobą wiesz? Wybacz mi i zacznijmy wszystko od nowa – robi kilka kroków do przodu. Instynktownie się cofam.
   - Nie bądź śmieszny. Jesteś głupi jeśli myślisz, że po tym wszystkim tak po prostu ci wybaczę i znów będziemy razem. Nie będziemy. Od momentu kiedy się wybudziłam, ani razu o tobie nie pomyślałam. Nie brakuje mi ciebie. W sumie, to nawet się cieszę, że mam cię już z głowy. Zawsze byłeś dupkiem. Byłam z tobą bo… Nawet sama nie wiem czemu. Może z litości? Dla świętego spokoju? – chciałam powiedzieć coś mocniejszego, ale i to wystarczyło by go wkurzyć. 
   Nigdy, nie powiem mu, że kiedyś byłam z nim szczęśliwa, że kiedyś bardzo mi na nim zależało. Łatwiej mi jest, kiedy mieszam go z błotem. Niech cierpi tak, jak ja cierpiałam.
   - Nie igraj ze mną bo…
   - Bo co? Uderzysz mnie? Nie boję się ciebie – posyłam mu kpiący uśmiech. Cały się spina. Złość malująca się na jego gębie, napawa mnie satysfakcją.
   - Dziwka – syczy. Nie zastanawiam się nad tym co robię, po prostu podchodzę i uderzam go w twarz. Przez chwilę, masuje dłonią czerwony policzek. Patrzy na mnie z takim jadem w oczach, że zaczynam się bać. Podnosi rękę a ja zamieram w bezruchu.
   - Uderz ją tylko a przysięgam, że będą cię skrobać z tej posadzki – Eliot, odwraca się powoli. Do kuchni wchodzi Jared i posyła Eliotowi mordercze spojrzenie. Widzę, że ma ochotę mu przywalić, ale nie robi tego.
   - Wynoś się skurwielu – krzyczy do mojego eks. Eliot, idzie powoli w stronę drzwi, nie spuszczając z oczu mojego anioła. Kiedy wreszcie znajduje się za progiem, puszcza się pędem w stronę wyjścia.
   Zaczynam się śmiać. Napięcie powoli mnie opuszcza. Jared, sekundę później jest przy mnie.
   - Nic ci nie jest? – pyta zatroskany. Gładzi dłonią mój policzek, momentalnie przechodzą mnie ciarki. Sztywnieję pod wpływem jego dotyku.
   - Wszystko ok. Nie dotknął mnie – uspokajam go.
   - Zabił bym go, gdyby dotknął cię choćby małym palcem. Jak ty w ogóle mogłaś być z kimś takim?
   - To długa historia – mówię. Nie chcę teraz rozwijać tematu.
   - Gabriello jesteś taka piękna. Zwaliłaś mnie dzisiaj z nóg - zmienia temat.
   - O to mi chodziło – uśmiecham się. Nasze twarze znajdują się tak blisko siebie. Teraz, albo nigdy.
   Zbliżam usta, do jego ust i całuję go delikatnie. Nie odpycha mnie, ale też nie odwzajemnia pocałunku co sprawia, że zaczynam się irytować. Całuję go ponownie. Bardziej zachłannie. Czuję przyspieszone tętno jego i moje. Odwzajemnia pocałunek. Chwyta mnie za pośladki i zanosi na blat. Wydaję z siebie cichy pomruk, co wyraźnie mu się podoba. Całujemy się szybko i namiętnie. Zatracamy się w tej chwili. Wszystko inne znika. Jesteśmy tylko my. Ja i on, jako jedność. Nigdy nie czułam się tak wyjątkowo jak teraz, w objęciach mojego anioła.
   - Co wy do cholery robicie? – do kuchni wpada Josh. Natychmiast się od siebie odrywamy. Patrzy na Jareda z taką złością, że dostaję gęsiej skórki ze strachu. Zeskakuję z blatu i staję przed chłopakiem.
   - To ja go pocałowałam – mówię, ale on mnie nie słucha. Odsuwa mnie, a jego niebieskie oczy zamieniają się w dwa, wielkie, czarne węgle. 
   Jestem przerażona i zszokowana. Po pierwsze, boję się o Jareda, po drugie… On wie? Przyglądam się procesowi przemiany. Nie zastanawiam się wiele i znów staję przed chłopakiem.
   - Josh zostaw go, zostaw go słyszysz?!
   - Nie mieszaj się w to – chwyta mnie za rękę i przeciąga za siebie. 
   Wystarczył jeden ruch, by Jared, leżał wgnieciony w ziemię. Josh, zadaje mu cios za ciosem a ja, nie mogę nic z tym zrobić. Serce pęka mi na pół.
   - No dalej gnido. Broń się ! – krzyczy mój brat. Jared wstaje i otrzepuje się z kurzu. Zamyka oczy i składa ręce jakby do modlitwy. W ułamku sekundy Josh, zostaje wbity w posadzkę. Otwieram szeroko oczy. Nie, to nie możliwe. To jakiś pieprzony żart.
   - Ty też?! – krzyczę w kierunku Jareda – Jak mogłeś mnie okłamać? Jak obydwoje mogliście? – policzki mam pełne łez. Serce rozpada mi się na milion małych kawałeczków. Ten ból jest tak niesamowicie rzeczywisty. Zabija mnie to. Czuję, że muszę wyjść. 
   Kiedy oglądam się za siebie, ich już nie ma. Nie wiem jak to zrobili, ale nie myślę już o tym. Wychodzę na taras i wyciągam papierosa. Siadam na zimnej podłodze i na nowo wybucham płaczem. Czuję jak dygoczę na całym ciele. Wydycham z płuc szary dym i zaczynam się modlić by to, co przed chwilą zobaczyłam, okazało się tylko kiepskim żartem.


4 komentarze:

  1. Cześć :)

    Interpunkcja. Może przecinki wydają się zbędne, nieładne, ale są istotne. I ich miejsce także. Czasami wpychasz je po dwóch rzeczownikach czy wyrażeniach, a niektóre dłuższe zdania są ich pozbawione. Naprawdę proponuję znaleźć betę, bo niektórych (jak mnie, osobę hobbystycznie zajmującą się edytorstwem tekstów) to razi już na pierwszy rzut oka.

    Coś za coś. Ty na imprezę, ty zaczynasz trening. Ciekawe, czy ta obustronna umowa wypali.
    Jared i to jego uwodzenie. Gabrielle robi się słabo, a ja mam ochotę przewrócić oczami dać mu z liścia. Nie lubię takiego szczeniackiego zachowania, nawet wśród facetów wyglądającyh jak aniołowie.
    " - Więc dlaczego tego nie zrobisz?" - ten sam tekst, dosłownie ten sam, widziałam u innej blogerki pod jej rozdziałem z 24 maja i też chodziło o pocałunek. Jakaś wena na to pytanie?
    Odrzucenie, akurat tego się spodziewałam. Pytanie tylko, dlaczego Jared nie może sobie pozwolić? Interesujące.
    Eliot. Spieprzaj, dziadu. Miałeś swoją okazję, na drugą szansę nie licz. Adios, amigo!
    Tu namiętność i chwila zapomnienia, a tu bitwa. Jeej!

    A ja wiem, że to nie żart. Nie może być.

    Coś się dzieje. Długość rozdziału dobra, choć miejscami akcja dla mnie za szybka. Ale jest dobrze :)

    Czekam na nn ^^
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały czas pracuję nad tą moją, nieszczęsną interpunkcją.
      Dzięki za podsunięcie pomysłu, skorzystam na pewno. :)
      Też nie lubię szczeniackich zachowań, ale to wszystko ma swój ukryty sens, czytaj a na pewno się dowiesz. :))
      Mam nadzieję, że jeszcze Cię zaskoczę.
      Dziękuję, za Twoją obecność.
      Również pozdrawiam. :)

      Usuń
  2. Nie spotkałam się jeszcze z tego typu opowiadaniem. Czuję sie jakbym czytała książkę, którą chcę skończyć za jednym zamachem, w oczekiwaniu na koniec. Podoba mi się, nie mogę sie już doczekać następnej części, a w szczególności ciekawi mnie jak zakoncza sie losy glownej bohaterki. Pozdrawiam : "Typowa Kaka" :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa.
      Pozdrawiam również. :D :*

      Usuń