wtorek, 25 sierpnia 2015

Przebudzenie.

Część 11.



   Początkowo uderzam na oślep, a on godnie przyjmuje każdy, kolejny cios. Czeka aż minie mi pierwszy napad gniewu.
   - Swoich przeciwników też będziesz uderzać gdzie popadnie? - pyta chwytając moje ręce. Szarpię się i krzyczę by mnie puścił, ale nie daje za wygraną - jeżeli tak będzie wyglądała twoja walka to bądź pewna, że w ciągu sekundy przygwożdżą cię do ziemi i zawleką przed oblicze Aarona. Nie chcesz tego, wierz mi... - kontynuuje.
   Nadal jestem na niego wściekła. Wciąż mam ochotę go zabić. Jednak jego słowa trafiają do mnie i już po chwili zrezygnowana, znów staję na przeciw niego. Josh przygląda się całej sytuacji z bezpiecznej odległość,i a Billy leży u jego stóp wyraźnie znudzony.
   Deszcz powoli ustępuje. Jesteśmy całkowicie przemoczeni, ale nie przerywamy treningu. Jared, nie zdaje sobie sprawy jak bardzo zraniły mnie wypowiedziane przez niego słowa. Albo zdaje, ale ma to gdzieś.
   Czy ja na prawdę nic dla niego nie znaczę? Jeśli tak, to po co to wszystko? Po co mówił mi to wszystko, że jestem cudowna, że za mną szaleję? Dlaczego patrzył na mnie takim wzrokiem? Tak, jakby chciał zajrzeć w głąb mojej duszy. Jakby chciał wryć sobie w pamięć obraz mojej twarzy i ciała. Dlaczego całował mnie w taki sposób? Tak cholernie namiętnie i szczerze. Po co!?
    Mrugam kilka razy, próbując pozbyć się tych myśli. Staram się jak mogę, by skupić się na treningu. By nie myśleć o moim aniele. Cholera Gabrielle On nie jest twój! I nigdy nie był...
   - Skup się! - krzyczy na mnie Josh. Przybieram odpowiednią pozycję, gotowa do walki. Jared patrzy na mnie wyraźnie rozbawiony. On również jest gotowy.
   - Udało mi się cię zdenerwować - odzywa się. Stoimy twarzą w twarz, gotowi by się bronić. Każde z nas zwleka z zadaniem pierwszego ciosu.
   - Nie jestem zdenerwowana.
   - Ach tak? - lustruje mnie wzrokiem.
   - Ja jestem wkurwiona - mówię i robię podwójny obrót. Kopnięcie było na tyle silne, że blondyn ląduje na ziemi z twarzą w mokrej trawie. Dostrzegam szeroki uśmiech Josha. Posyłam mu identyczny. Wystarczyła chwila nieuwagi i tym razem to ja zostaję powalona na ziemię. Rozmasowuję bolące udo, w które dostałam.
   - Miało być w brzuch, ale jesteś kobietą.
   - Mam być ci wdzięczna? - moja pięść nie trafia w jego twarz, ponieważ w ostatniej chwili robi unik.
   Przez następne pół godziny walczymy zażarcie. Już wiem, dlaczego Josh zabrał go ze sobą. On jest po prostu niesamowicie dobry. Ma znakomitą technikę i zna o wiele więcej rozmaitych chwytów. Jest niebywale szybki i zwinny. Josh nie miał by z nim żadnych szans. Nie mówiąc już o mnie. Upadam po raz kolejny całkowicie pozbawiona sił. Adrenalina wciąż buzuje mi w żyłach.
   - Wygrałeś - wysapuję.
   - Wiem - odpowiada. Siada kilka metrów dalej. Josh rzuca mu butelkę z wodą po czym kładzie się obok mnie.
   - Jesteś na prawdę niezła. Szybko się uczysz. Jestem nieco zaskoczony choć spodziewałem się, że tak właśnie będzie - uśmiecha się do mnie. Próbuję przybrać pozycję siedzącą, jednak zaraz z powrotem odpadam na ziemię. Wciągam z sykiem powietrze, łapiąc się za klatkę piersiową.
  - Kurwa - tak właśnie myślałam, że żebro będzie złamane. Wiedziałam to już wtedy, gdy poczułam przeszywający ból w momencie, gdy oberwałam z kopniaka. Miałam tylko nadzieję, że moje obawy się nie spełnią. Niestety. Mija adrenalina i szok, pojawia się ból.  Zamykam oczy. Staram się nie myśleć o tym, jak bardzo boli. Liczę w myślach do dziesięciu.
   - Co się dzieje? - pyta zdenerwowany Josh.
   - Moje żebra. Niektóre są chyba złamane... - odpowiadam szeptem. Ile bym dała za środek znieczulający. Boli tak bardzo, że boję się iż nie wytrzymam i zemdleję.
  - Jared, mówiłem ci do kurwy nędzy żebyś ją oszczędzał - krzyczy do blondyna. Podnosi wyżej nogawki moich dresów.
   - Cała jesteś w siniakach. Jak ty się pokażesz w domu? - pyta. Jest przygnębiony - mogłem nie oddawać cię w ręce tego psychola. Sam bym cię wszystkiego nauczył - uśmiecham się do niego.
   - Czyżby? Akurat w tych sprawach jesteś cienki - mówi Jared klękając obok mnie - mówiłem ci przecież, że jeśli zrobię jej krzywdę, to później to naprawię. Odsuń się - układa ręce wzdłuż mojego ciała. Przykłada swoje dłonie do moich żeber i już po kilku sekundach nie odczuwam bólu. Robi to z każdym kolejnym siniakiem. Wszystkie znikają. Nie pytam jak to zrobił. Po pierwsze, nie mam ochoty z nim rozmawiać, po drugie jestem zbyt wyczerpana, by to robić.
   Zmęczenie w końcu bierze górę. Oczy same mi się zamykają. Czuję jak Jared bierze mnie na ręce, ale nie mam siły protestować.
   - Zostaw, ja ją wezmę - protestuje Josh.
   - Przestań. Ja doprowadziłem ją do takiego stanu, więc ja zniosę ją na dół. Weź psa i plecaki - mówi tonem nie znoszącym sprzeciwu. Słyszę jak brunet wzdycha z rezygnacją. Ruszamy w stronę domu.
   - Przepraszam - szepcze blondyn. Nie wiem czy rzeczywiście słyszę te słowa, czy może już śpię? Skoro to sen, to wolno mi wtulić się w jego tors. Tak też robię. Nie ważne czy to sen, czy jawa. Wiem, że nigdzie nie będzie mi tak dobrze jak w ramionach mojego anioła.
*
   Kolejne dni mijają szybko. Nim się obejrzałam był już czwartek. Jutro minie dokładnie tydzień odkąd Josh oznajmił mi, że był u wyroczni i mamy tylko siedem dni.
   Dawałam z siebie wszystko. Nauczyłam się naprawdę wiele. Moc telekinezy opanowałam do perfekcji. Lewitacja również idzie mi nieźle. Kilka razy z hukiem lądowałam na ziemi, jednak nie zniechęciło mnie to. Codziennie urządzaliśmy sobie kilkugodzinny maraton, walcząc. Biłam się raz z Joshem, raz z Jaredem. Potrafię już bez problemu pokonać brata, z blondynem idzie mi gorzej, ale nie narzekam, ponieważ teraz siników mam o wiele mniej niż za pierwszym razem.
   Z Jaredem rozmawiam tylko na treningach. O sprawach, które dotyczą nadchodzącej bitwy lub tego, jaką technikę mam obrać. W domu nawet na siebie nie patrzymy. I to mnie boli. Bardzo...
   - O czym myślisz? - z zamyślenia wyrywa mnie głos Josha.
   - O tym co nas czeka - odpowiadam. Boję się. Z każdą, kolejną minutą coraz bardziej.
   - Czeka nas przeprawa przez piekło, ale poradzimy sobie. Jutro rano będą tu moi kumple. Ukryją się w lesie. Pomogą nam więc nie musisz się bać, że coś pójdzie nie tak.
   - A jeśli nie pójdzie?
   - W S Z Y S T K O będzie dobrze - przekonuje mnie.
   - No dobrze, ale co dalej? - pytam. Wygramy bitwę. A co z wojną, z Aaronem i resztą jego bandy. Jak my ich pokonamy?
   - Później zabiorę cię do wyroczni. Ona powie nam co dalej - kończymy rozmowę. Josh idzie do swojego pokoju, a ja idę przebrać się w strój na motor. Obiecałam ojcu, że dzisiaj wybiorę się z nim na przejażdżkę.
   Mkniemy autostradą ponad sto czterdzieści na godzinę. Uwielbiam to uczucie. Adrenalinę, która pozbawia mnie tchu. Wtedy nie liczy się nic innego. Jest tylko tu i teraz. Nie myślę o problemach. Jazda motocyklem to jedyna czynność, która pomaga mi zapomnieć o otaczającym mnie świecie. Inni radzą sobie pijąc, lub ćpając, ja wsiadam z tatą na ścigacza i momentalnie czas się zatrzymuje. Kocham to.
   Kiedy wracamy do domu jest już grubo po piątej. Mama kręci głową widząc nas roześmianych. Nigdy nie pochwalała pasji ojca. Zawsze bała się, że któregoś dnia pojedzie i po prostu nie wróci. Teraz ma na głowie jeszcze mnie, ponieważ coraz częściej tata zabiera mnie ze sobą.
   Rozsiadamy się wygodnie na kanapie. Włączamy telewizor i wspólnie oglądamy komedie. Po kilku chwilach dołącza do nas Sydney. Pakuje mi się na kolana. Przez następną godzinę zaśmiewamy się do łez. Uwielbiam spędzać czas tak beztrosko. Kocham moją rodzinę i nigdy w życiu nie pozwolę by stała im się krzywda.
   Dochodzi siódma. Postanawiam wziąć kąpiel. Wychodzę z łazienki dopiero gdy Josh się do niej dobija. Pokazuję mu język, kiedy mijamy się w drzwiach, a on wybucha śmiechem. Ja również się śmieję.
   Pół minuty później leżę już w łóżku przykryta po samą szyję. Zamykam oczy, ale sen nie przychodzi. Przewracam się z boku na bok, usiłując znaleźć najwygodniejszą pozycję, ale nadal nic. Zerkam na ekran komórki, jest prawie dwudziesta trzecia. Przychodzi mi do głowy głupi pomysł. Wymykam się na palcach z pokoju. W domu panuje mrok. Jest tak cicho, że wydaje mi się iż słyszę, przyśpieszone bicie mojego serca. Dochodzę do ostatnich drzwi i pukam cicho kilka razy. Naciskam klamkę i otwieram je najciszej jak się da. Przekraczam próg i zamykam je równie ostrożnie.
   - Gabrielle, co ty tutaj robisz? - odzywa się blondyn.
   - Ciii. Mów szeptem - odpowiadam i wślizguję się pod kołdrę. Księżyc świeci mocno więc w pokoju jest na tyle jasno, że mogę dostrzec jego zdziwione spojrzenie.
   - Nie powinnaś tu przychodzić – mówi, odsuwając się ode mnie najdalej jak się da.
   - Wiem... Jared, ja już tak dłużej nie mogę... Musisz mi powiedzieć całą prawdę.
   - Co chcesz wiedzieć?
   - Po pierwsze, czy wtedy gdy na polanie powiedziałeś mi, że nic dla ciebie nie znaczę...
   - Kłamałem... - mówi spuszczając głowę.
   - Dlaczego?
   - Chciałem żebyś mnie znienawidziła.
   - Wytłumacz mi dlaczego? - chcę poznać całą prawdę. Muszę wiedzieć dlaczego mnie od siebie odsuwa. Dlaczego Josh, chce bym trzymała się od niego z daleka.
   - Jestem aniołem, ale nie takim, jak tobie się wydaje. Wiesz, białe skrzydła, aureola, prawa ręka Boga... Nie, ja jestem upadłym. - Nie wiem dlaczego, ale jego słowa nie robią na mnie żadnego wrażenia. Nie obchodzi mnie to, że stracił skrzydła i nie może wrócić do nieba. Chcę jego mimo wszystko.
   - No i co z tego? - nadal nie widzę żadnego problemu.
   - Gabrielle, zrozum, że przeze mnie masz teraz mniej czasu. Za każdym razem, gdy się do siebie zbliżamy oni dostają sygnał. Prawa ręka Aarona również jest upadłym. Miewa wizje. Stąd wiedzą gdzie nas szukać. Oni tropią nas za pomocą emocji. Nie tych złych, ale tych dobrych.
   - Prędzej czy później i tak by mnie znaleźli. To nie twoja wina - nie daję za wygraną.
   - Nie możesz się we mnie zakochać. To cię zgubi, rozumiesz? - unoszę brew.
   - Za późno - szepczę. Nachylam się i całuję go w usta. Są miękkie i słodkie - delikatnie mnie od siebie odsuwa.
   - Co powiedziałaś? - pyta przerażony.
   - Powiedziałam, że za późno. Kocham Cię i chcę być z tobą.
   - O kurwa - mówi i ukrywa twarz w dłoniach. Milczymy kilka długich chwil. Nie wiem jak mam się zachować ani co powiedzieć. Nie takiej reakcji się spodziewałam…
   - Myślałam, że ty również coś do mnie czujesz - mówię powstrzymując łzy, które cisną mi się do oczu. Jared wstaje gwałtownie i zaczyna nerwowo przechadzać się po pokoju. Widzę, że coś analizuje. Myślami jest daleko stąd. Zastanawiam się co zaprząta teraz jego umysł.
   - Nic do ciebie nie czuję - mówi. W chwili, gdy wypowiada te słowa nie patrzy na mnie, a ja zastanawiam się dlaczego. Wstaję i podchodzę do niego. Zmuszam go by na mnie spojrzał. Wlepia we mnie udręczone spojrzenie.
   - Powiedz mi to jeszcze raz - kładę ręce na jego ramionach.
   - Elle...
   - Powiedz to, patrząc mi w oczy... - próbuje odwrócić głowę, ale nie pozwalam mu na to. Mija kilka długich chwil. Zaczynam się niecierpliwić. Patrzymy na siebie. Chciałabym wiedzieć co teraz czuje i o czym myśli.
   - Jared - ponaglam. Zamyka na chwilę oczy. Kiedy je otwiera widzę w nich pustkę. Wypuszcza ze świstem powietrze.
   - N I C do ciebie nie czuję – mówi kładąc nacisk na pierwsze słowo. Czuję się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
   - Dziękuję za szczerość - odwracam się by odejść.  W moich oczach lśnią łzy.
   Byłam głupia. Myślałam, że coś dla niego znaczę, myliłam się. Ten człowiek potrafi nieźle zawrócić w głowie i jak przy tym świetnie udaje. Głupia, naiwna dziewczynka. Prycham. Taka właśnie jestem. Zbyt naiwna, za bardzo uparta i łatwowierna.
   - Gabrielle - zatrzymuję się z dłonią na klamce. Tak bardzo chcę by powiedział mi iż kłamał. By powiedział, że znaczę dla niego bardzo wiele, że coś do mnie czuje. By poprosił żebym została... - przepraszam... - słyszę zamiast tego.
   Biorę głęboki oddech i wychodzę z pokoju. Cały czas powstrzymuję łzy, choć na moich policzkach i tak pojawia się ich kilka. Wycieram je wierzchem dłoni. Wchodzę do pokoju i wyciągam z szafy szorty i ulubioną bluzę z logo NIRVANY. Rozglądam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu papierosów, ale nigdzie ich nie widzę. Zaglądam do szuflady i pod łóżko. W końcu znajduję pustą paczkę.
   - Szlag by to trafił - mówię na głos. Wyciągam z portfela kilka dolców i wkładam je do tylnej kieszeni spodenek. Chwytam słuchawki leżące na biurku i telefon, po czym wychodzę. W korytarzu zakładam trampki. Zachowuję się jak najciszej by tylko nikogo nie obudzić. Ostrożnie przekręcam klucz po czym naciskam klamkę. Drzwi otwierają się bez problemu nie wydając przy tym żadnego, nawet najmniejszego dźwięku. Świetnie, teraz pozostaje furtka. Krzywię się lekko. Otworzenie jej bez narobienia hałasu to nie lada wyczyn.
   Staję przed bramą i przez chwilę zastanawiam się jak to zrobić. W końcu postanawiam wykorzystać nowo nabyte zdolności. Cofam się kilka kroków w tył. Staram się skupić najbardziej jak to możliwe. Utrudnia mi to myśl o Jaredzie i rozmowie z przed kilku minut.
    Unoszę się kilkanaście centymetrów nad ziemię tylko po to by sprawdzić, czy nadal wychodzi mi to bez problemu. Kąciki moich ust mimowolnie się unoszą. Przypominam sobie słowa Josha: " z naszymi mocami jest jak z jazdą na rowerze, nauczysz się raz je kontrolować i później nie masz z tym już żadnego kłopotu. Nie da się tak po prostu wyjść z wprawy". Cofam się kolejne kilka kroków. Biorę rozpęd i z pomocą lewitacji gładko ląduję po drugiej stronie bramki. Nauka nie poszła w las.
   Teraz już wiem, że czas jaki poświęciłam na trening, nerwy i siły były tego warte. Ruszam aleją w stronę miasteczka. Przechodzę przez park i kieruję się na Eastwood Roads, ponieważ na tejże właśnie ulicy znajduje się całodobowy sklep. Jak zwykle kupuję czerwone marlboro. Sprzedawca ( na szczęście dla mnie ) nie pyta mnie o dowód. Jest albo zbyt zmęczony, albo po prostu ma gdzieś czy ktoś jest pełnoletni czy nie.
   Wychodzę ze sklepu i tą samą drogą wracam do parku. Jestem niemile zaskoczona gdy ławki, na której siedziałam kilka nocy po wyjściu ze szpitala, już nie ma. Siadam więc pod jednym z ogromnych klonów. Wkładam w uszy słuchawki i puszczam jeden z moich ulubionych kawałków: "Nirvana - Lithium". Wyciągam po czym odpalam papierosa. Mocno się zaciągam. Biorę szybko kilka buchów, aż robi mi się nie dobrze. W umyśle majaczy mi twarz Jareda mówiącego: "Nic dla mnie nie znaczysz", "Kłamałem" i w końcu to ostanie, które zabolało najbardziej "Nic do ciebie nie czuję". Wypowiadając te ostatnie słowa patrzył mi w oczy. Był niewzruszony. Widziałam w nich tylko pustkę.
   Do tej pory nie wierzyłam w miłość. Nie sądziłam, że ona istnieje. Dziś, wiem już, że tak. Tylko dlaczego to tak cholernie boli. Jak mogłam tak beznadziejnie się zakochać. W dodatku w aniele... Bez wzajemności. Czuję narastający ból, który pali mnie żywym ogniem. Łzy płyną. Jest ich coraz więcej. Nie potrafię i nie chcę już dłużej ich powstrzymywać. Tak bardzo chciałam usłyszeć od niego, że znaczę dla niego więcej niż ktokolwiek inny do tej pory, że pragnie mnie i tylko mnie. Miałam naiwną nadzieję, że usłyszę te dwa krótkie, ale piękne słowa. Odebrał mi ją. Nawet nadziei już nie mam. Przeklinam dzień, w którym Jared stanął w progu kuchni. Już wtedy wiedziałam, że nie pozostanie mi obojętny. Najpierw pokochałam jego oczy. Mają taką piękną barwę. Kiedy jest szczęśliwy są intensywnie zielone, kiedy przygnębiony lub zwyczajnie zmęczony, tracą swój kolor. Blada zieleń miesza się wtedy z różnymi odcieniami szarości. Zaraz potem, zobaczyłam jego niebiańsko przystojną twarz. Widok jego ciała przyprawiał mnie o dreszcze. Gdy do mnie mówił, cała się rozpływałam. Chciałam zajrzeć w głąb jego duszy, chciałam wiedzieć o nim wszystko, nadal chcę... Pokochałam go. Jego oczy, włosy, usta i ciało. Pokochałam sposób w jaki do mnie mówił i na mnie patrzył. Za każdym razem, gdy mnie dotykał rozsypywałam się na miliony małych kawałków. W monecie, gdy nasze usta się spotkały czas się zatrzymał. Byłam wtedy najszczęśliwszą osobą stąpającą po ziemi. Wiem, że nie zdążyłam go dobrze poznać. Podświadomie jednak wiem, że ma piękną duszę. Wystarczy mi to jak się zachowuje. Uwielbiałam patrzeć jak bawił się z Sydney. Jest czuły i cierpliwy. Wiem, że gdy komuś pomaga, robi to bezinteresownie nie oczekuje nic w zamian. Odkąd zaczęliśmy razem trenować zauważyłam, że potrafi być również niebezpieczny. Wiem jednak, że jeżeli nie zmusi go do tego sytuacja nikomu nie zrobi krzywdy.
   Nigdy przy nikim nie czułam się tak, jak czuję się kiedy on jest w pobliżu. Chcę jego, ponieważ go Kocham. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powiedział mi całej prawdy. Nie zmienia to jednak faktu, że mnie odrzucił. Odtrącił mnie i zranił. Cierpi każda komórka mojego ciała. Przeszywa mnie dreszcz. Tak bardzo chciałabym teraz zniknąć. Zaszyć się gdzieś daleko i nigdy więcej na niego nie patrzyć. Wiem, że to niemożliwe. Boję się, że nie wytrzymam, że ból stanie się nie do wytrzymania i nie będę umiała w żaden sposób sobie z nim poradzić. Byłoby mi łatwiej gdyby zniknął, choć z drugiej strony, wcale tego nie chcę. Zwijam się w kłębek pod drzewem. Czekam aż moje ciało ogarną spazmy bólu. Przychodzi pierwsza fala, zaraz potem kolejna nieco silniejsza. Cały czas płaczę nie mogąc się opanować. Przestaję dbać o to czy ktokolwiek jest w pobliżu czy nie. Zaczynam krzyczeć. Krzyczę tak głośno, że zdzieram sobie gardło. Nie przynosi to ukojenia. W momencie, w którym Jared mnie odtrącił, moje serce rozpadło się na wiele kawałków. Nikt nie zdoła mi go już poskładać. Nikt, oprócz niego. Czuję, że cierpienie i ból będą teraz nieodłącznymi towarzyszami mojej egzystencji.
   Wyczuwam na sobie czyjś wzrok więc otwieram napuchnięte od płaczu oczy. Ktoś stoi nade mną. W pierwszej chwili myślę, że to jakiś dozorca. Jednak kiedy dostrzegam, że jego nogi ewidentnie nie dotykają ziemi, a unoszą się jakieś trzydzieści centymetrów w górę podnoszę głowę. Napotykam twarz tajemniczej postaci, a wtedy serce podchodzi mi do gardła.


1 komentarz:

  1. Cześć :)

    " - Miało być w brzuch, ale jesteś kobietą.
    - Mam być ci wdzięczna? " - glebłam xD Jaka troska podczas walki. A może to, że Gabrielle jest kobietą, w tym momencie stanowi zniewagę? Zastanawiające.
    Przeczytałam całość i teraz dopiero komentuję, ostatnio tak mi jest lepiej.
    Muszę pogratulować długości, bo naprawdę jest się w co wczytać :)
    Jared posiada moc uzdrawiania, jakoś zbytnio mnie to nie zaskoczyło. Ale brawa dla Elle za nagły atak z dobrym skutkiem.
    Nigdy nie jechałam na motorze i jakoś mi się do tego nie pali, choć to pewnie wspaniałe uczucie.
    Obstawiam, że upadły i tak skłamał, byle tylko chronić dziewczynę. Jestem pod wrażeniem, wyznała mu, co czuje. Wow.
    Wiedziałam, że na końcu pojawi się ktoś niebezpieczny.
    Podoba mi się to, jak wiele opisów jest wplecionych w rozdział, w dodatku są one bardzo dobre, naturalne i plastyczne. Tylko jeszcze z przecinkami masz problem.

    Czekam na nn ^^
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń