wtorek, 25 sierpnia 2015

Przebudzenie.

Część 11.



   Początkowo uderzam na oślep, a on godnie przyjmuje każdy, kolejny cios. Czeka aż minie mi pierwszy napad gniewu.
   - Swoich przeciwników też będziesz uderzać gdzie popadnie? - pyta chwytając moje ręce. Szarpię się i krzyczę by mnie puścił, ale nie daje za wygraną - jeżeli tak będzie wyglądała twoja walka to bądź pewna, że w ciągu sekundy przygwożdżą cię do ziemi i zawleką przed oblicze Aarona. Nie chcesz tego, wierz mi... - kontynuuje.
   Nadal jestem na niego wściekła. Wciąż mam ochotę go zabić. Jednak jego słowa trafiają do mnie i już po chwili zrezygnowana, znów staję na przeciw niego. Josh przygląda się całej sytuacji z bezpiecznej odległość,i a Billy leży u jego stóp wyraźnie znudzony.
   Deszcz powoli ustępuje. Jesteśmy całkowicie przemoczeni, ale nie przerywamy treningu. Jared, nie zdaje sobie sprawy jak bardzo zraniły mnie wypowiedziane przez niego słowa. Albo zdaje, ale ma to gdzieś.
   Czy ja na prawdę nic dla niego nie znaczę? Jeśli tak, to po co to wszystko? Po co mówił mi to wszystko, że jestem cudowna, że za mną szaleję? Dlaczego patrzył na mnie takim wzrokiem? Tak, jakby chciał zajrzeć w głąb mojej duszy. Jakby chciał wryć sobie w pamięć obraz mojej twarzy i ciała. Dlaczego całował mnie w taki sposób? Tak cholernie namiętnie i szczerze. Po co!?
    Mrugam kilka razy, próbując pozbyć się tych myśli. Staram się jak mogę, by skupić się na treningu. By nie myśleć o moim aniele. Cholera Gabrielle On nie jest twój! I nigdy nie był...
   - Skup się! - krzyczy na mnie Josh. Przybieram odpowiednią pozycję, gotowa do walki. Jared patrzy na mnie wyraźnie rozbawiony. On również jest gotowy.
   - Udało mi się cię zdenerwować - odzywa się. Stoimy twarzą w twarz, gotowi by się bronić. Każde z nas zwleka z zadaniem pierwszego ciosu.
   - Nie jestem zdenerwowana.
   - Ach tak? - lustruje mnie wzrokiem.
   - Ja jestem wkurwiona - mówię i robię podwójny obrót. Kopnięcie było na tyle silne, że blondyn ląduje na ziemi z twarzą w mokrej trawie. Dostrzegam szeroki uśmiech Josha. Posyłam mu identyczny. Wystarczyła chwila nieuwagi i tym razem to ja zostaję powalona na ziemię. Rozmasowuję bolące udo, w które dostałam.
   - Miało być w brzuch, ale jesteś kobietą.
   - Mam być ci wdzięczna? - moja pięść nie trafia w jego twarz, ponieważ w ostatniej chwili robi unik.
   Przez następne pół godziny walczymy zażarcie. Już wiem, dlaczego Josh zabrał go ze sobą. On jest po prostu niesamowicie dobry. Ma znakomitą technikę i zna o wiele więcej rozmaitych chwytów. Jest niebywale szybki i zwinny. Josh nie miał by z nim żadnych szans. Nie mówiąc już o mnie. Upadam po raz kolejny całkowicie pozbawiona sił. Adrenalina wciąż buzuje mi w żyłach.
   - Wygrałeś - wysapuję.
   - Wiem - odpowiada. Siada kilka metrów dalej. Josh rzuca mu butelkę z wodą po czym kładzie się obok mnie.
   - Jesteś na prawdę niezła. Szybko się uczysz. Jestem nieco zaskoczony choć spodziewałem się, że tak właśnie będzie - uśmiecha się do mnie. Próbuję przybrać pozycję siedzącą, jednak zaraz z powrotem odpadam na ziemię. Wciągam z sykiem powietrze, łapiąc się za klatkę piersiową.
  - Kurwa - tak właśnie myślałam, że żebro będzie złamane. Wiedziałam to już wtedy, gdy poczułam przeszywający ból w momencie, gdy oberwałam z kopniaka. Miałam tylko nadzieję, że moje obawy się nie spełnią. Niestety. Mija adrenalina i szok, pojawia się ból.  Zamykam oczy. Staram się nie myśleć o tym, jak bardzo boli. Liczę w myślach do dziesięciu.
   - Co się dzieje? - pyta zdenerwowany Josh.
   - Moje żebra. Niektóre są chyba złamane... - odpowiadam szeptem. Ile bym dała za środek znieczulający. Boli tak bardzo, że boję się iż nie wytrzymam i zemdleję.
  - Jared, mówiłem ci do kurwy nędzy żebyś ją oszczędzał - krzyczy do blondyna. Podnosi wyżej nogawki moich dresów.
   - Cała jesteś w siniakach. Jak ty się pokażesz w domu? - pyta. Jest przygnębiony - mogłem nie oddawać cię w ręce tego psychola. Sam bym cię wszystkiego nauczył - uśmiecham się do niego.
   - Czyżby? Akurat w tych sprawach jesteś cienki - mówi Jared klękając obok mnie - mówiłem ci przecież, że jeśli zrobię jej krzywdę, to później to naprawię. Odsuń się - układa ręce wzdłuż mojego ciała. Przykłada swoje dłonie do moich żeber i już po kilku sekundach nie odczuwam bólu. Robi to z każdym kolejnym siniakiem. Wszystkie znikają. Nie pytam jak to zrobił. Po pierwsze, nie mam ochoty z nim rozmawiać, po drugie jestem zbyt wyczerpana, by to robić.
   Zmęczenie w końcu bierze górę. Oczy same mi się zamykają. Czuję jak Jared bierze mnie na ręce, ale nie mam siły protestować.
   - Zostaw, ja ją wezmę - protestuje Josh.
   - Przestań. Ja doprowadziłem ją do takiego stanu, więc ja zniosę ją na dół. Weź psa i plecaki - mówi tonem nie znoszącym sprzeciwu. Słyszę jak brunet wzdycha z rezygnacją. Ruszamy w stronę domu.
   - Przepraszam - szepcze blondyn. Nie wiem czy rzeczywiście słyszę te słowa, czy może już śpię? Skoro to sen, to wolno mi wtulić się w jego tors. Tak też robię. Nie ważne czy to sen, czy jawa. Wiem, że nigdzie nie będzie mi tak dobrze jak w ramionach mojego anioła.
*
   Kolejne dni mijają szybko. Nim się obejrzałam był już czwartek. Jutro minie dokładnie tydzień odkąd Josh oznajmił mi, że był u wyroczni i mamy tylko siedem dni.
   Dawałam z siebie wszystko. Nauczyłam się naprawdę wiele. Moc telekinezy opanowałam do perfekcji. Lewitacja również idzie mi nieźle. Kilka razy z hukiem lądowałam na ziemi, jednak nie zniechęciło mnie to. Codziennie urządzaliśmy sobie kilkugodzinny maraton, walcząc. Biłam się raz z Joshem, raz z Jaredem. Potrafię już bez problemu pokonać brata, z blondynem idzie mi gorzej, ale nie narzekam, ponieważ teraz siników mam o wiele mniej niż za pierwszym razem.
   Z Jaredem rozmawiam tylko na treningach. O sprawach, które dotyczą nadchodzącej bitwy lub tego, jaką technikę mam obrać. W domu nawet na siebie nie patrzymy. I to mnie boli. Bardzo...
   - O czym myślisz? - z zamyślenia wyrywa mnie głos Josha.
   - O tym co nas czeka - odpowiadam. Boję się. Z każdą, kolejną minutą coraz bardziej.
   - Czeka nas przeprawa przez piekło, ale poradzimy sobie. Jutro rano będą tu moi kumple. Ukryją się w lesie. Pomogą nam więc nie musisz się bać, że coś pójdzie nie tak.
   - A jeśli nie pójdzie?
   - W S Z Y S T K O będzie dobrze - przekonuje mnie.
   - No dobrze, ale co dalej? - pytam. Wygramy bitwę. A co z wojną, z Aaronem i resztą jego bandy. Jak my ich pokonamy?
   - Później zabiorę cię do wyroczni. Ona powie nam co dalej - kończymy rozmowę. Josh idzie do swojego pokoju, a ja idę przebrać się w strój na motor. Obiecałam ojcu, że dzisiaj wybiorę się z nim na przejażdżkę.
   Mkniemy autostradą ponad sto czterdzieści na godzinę. Uwielbiam to uczucie. Adrenalinę, która pozbawia mnie tchu. Wtedy nie liczy się nic innego. Jest tylko tu i teraz. Nie myślę o problemach. Jazda motocyklem to jedyna czynność, która pomaga mi zapomnieć o otaczającym mnie świecie. Inni radzą sobie pijąc, lub ćpając, ja wsiadam z tatą na ścigacza i momentalnie czas się zatrzymuje. Kocham to.
   Kiedy wracamy do domu jest już grubo po piątej. Mama kręci głową widząc nas roześmianych. Nigdy nie pochwalała pasji ojca. Zawsze bała się, że któregoś dnia pojedzie i po prostu nie wróci. Teraz ma na głowie jeszcze mnie, ponieważ coraz częściej tata zabiera mnie ze sobą.
   Rozsiadamy się wygodnie na kanapie. Włączamy telewizor i wspólnie oglądamy komedie. Po kilku chwilach dołącza do nas Sydney. Pakuje mi się na kolana. Przez następną godzinę zaśmiewamy się do łez. Uwielbiam spędzać czas tak beztrosko. Kocham moją rodzinę i nigdy w życiu nie pozwolę by stała im się krzywda.
   Dochodzi siódma. Postanawiam wziąć kąpiel. Wychodzę z łazienki dopiero gdy Josh się do niej dobija. Pokazuję mu język, kiedy mijamy się w drzwiach, a on wybucha śmiechem. Ja również się śmieję.
   Pół minuty później leżę już w łóżku przykryta po samą szyję. Zamykam oczy, ale sen nie przychodzi. Przewracam się z boku na bok, usiłując znaleźć najwygodniejszą pozycję, ale nadal nic. Zerkam na ekran komórki, jest prawie dwudziesta trzecia. Przychodzi mi do głowy głupi pomysł. Wymykam się na palcach z pokoju. W domu panuje mrok. Jest tak cicho, że wydaje mi się iż słyszę, przyśpieszone bicie mojego serca. Dochodzę do ostatnich drzwi i pukam cicho kilka razy. Naciskam klamkę i otwieram je najciszej jak się da. Przekraczam próg i zamykam je równie ostrożnie.
   - Gabrielle, co ty tutaj robisz? - odzywa się blondyn.
   - Ciii. Mów szeptem - odpowiadam i wślizguję się pod kołdrę. Księżyc świeci mocno więc w pokoju jest na tyle jasno, że mogę dostrzec jego zdziwione spojrzenie.
   - Nie powinnaś tu przychodzić – mówi, odsuwając się ode mnie najdalej jak się da.
   - Wiem... Jared, ja już tak dłużej nie mogę... Musisz mi powiedzieć całą prawdę.
   - Co chcesz wiedzieć?
   - Po pierwsze, czy wtedy gdy na polanie powiedziałeś mi, że nic dla ciebie nie znaczę...
   - Kłamałem... - mówi spuszczając głowę.
   - Dlaczego?
   - Chciałem żebyś mnie znienawidziła.
   - Wytłumacz mi dlaczego? - chcę poznać całą prawdę. Muszę wiedzieć dlaczego mnie od siebie odsuwa. Dlaczego Josh, chce bym trzymała się od niego z daleka.
   - Jestem aniołem, ale nie takim, jak tobie się wydaje. Wiesz, białe skrzydła, aureola, prawa ręka Boga... Nie, ja jestem upadłym. - Nie wiem dlaczego, ale jego słowa nie robią na mnie żadnego wrażenia. Nie obchodzi mnie to, że stracił skrzydła i nie może wrócić do nieba. Chcę jego mimo wszystko.
   - No i co z tego? - nadal nie widzę żadnego problemu.
   - Gabrielle, zrozum, że przeze mnie masz teraz mniej czasu. Za każdym razem, gdy się do siebie zbliżamy oni dostają sygnał. Prawa ręka Aarona również jest upadłym. Miewa wizje. Stąd wiedzą gdzie nas szukać. Oni tropią nas za pomocą emocji. Nie tych złych, ale tych dobrych.
   - Prędzej czy później i tak by mnie znaleźli. To nie twoja wina - nie daję za wygraną.
   - Nie możesz się we mnie zakochać. To cię zgubi, rozumiesz? - unoszę brew.
   - Za późno - szepczę. Nachylam się i całuję go w usta. Są miękkie i słodkie - delikatnie mnie od siebie odsuwa.
   - Co powiedziałaś? - pyta przerażony.
   - Powiedziałam, że za późno. Kocham Cię i chcę być z tobą.
   - O kurwa - mówi i ukrywa twarz w dłoniach. Milczymy kilka długich chwil. Nie wiem jak mam się zachować ani co powiedzieć. Nie takiej reakcji się spodziewałam…
   - Myślałam, że ty również coś do mnie czujesz - mówię powstrzymując łzy, które cisną mi się do oczu. Jared wstaje gwałtownie i zaczyna nerwowo przechadzać się po pokoju. Widzę, że coś analizuje. Myślami jest daleko stąd. Zastanawiam się co zaprząta teraz jego umysł.
   - Nic do ciebie nie czuję - mówi. W chwili, gdy wypowiada te słowa nie patrzy na mnie, a ja zastanawiam się dlaczego. Wstaję i podchodzę do niego. Zmuszam go by na mnie spojrzał. Wlepia we mnie udręczone spojrzenie.
   - Powiedz mi to jeszcze raz - kładę ręce na jego ramionach.
   - Elle...
   - Powiedz to, patrząc mi w oczy... - próbuje odwrócić głowę, ale nie pozwalam mu na to. Mija kilka długich chwil. Zaczynam się niecierpliwić. Patrzymy na siebie. Chciałabym wiedzieć co teraz czuje i o czym myśli.
   - Jared - ponaglam. Zamyka na chwilę oczy. Kiedy je otwiera widzę w nich pustkę. Wypuszcza ze świstem powietrze.
   - N I C do ciebie nie czuję – mówi kładąc nacisk na pierwsze słowo. Czuję się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
   - Dziękuję za szczerość - odwracam się by odejść.  W moich oczach lśnią łzy.
   Byłam głupia. Myślałam, że coś dla niego znaczę, myliłam się. Ten człowiek potrafi nieźle zawrócić w głowie i jak przy tym świetnie udaje. Głupia, naiwna dziewczynka. Prycham. Taka właśnie jestem. Zbyt naiwna, za bardzo uparta i łatwowierna.
   - Gabrielle - zatrzymuję się z dłonią na klamce. Tak bardzo chcę by powiedział mi iż kłamał. By powiedział, że znaczę dla niego bardzo wiele, że coś do mnie czuje. By poprosił żebym została... - przepraszam... - słyszę zamiast tego.
   Biorę głęboki oddech i wychodzę z pokoju. Cały czas powstrzymuję łzy, choć na moich policzkach i tak pojawia się ich kilka. Wycieram je wierzchem dłoni. Wchodzę do pokoju i wyciągam z szafy szorty i ulubioną bluzę z logo NIRVANY. Rozglądam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu papierosów, ale nigdzie ich nie widzę. Zaglądam do szuflady i pod łóżko. W końcu znajduję pustą paczkę.
   - Szlag by to trafił - mówię na głos. Wyciągam z portfela kilka dolców i wkładam je do tylnej kieszeni spodenek. Chwytam słuchawki leżące na biurku i telefon, po czym wychodzę. W korytarzu zakładam trampki. Zachowuję się jak najciszej by tylko nikogo nie obudzić. Ostrożnie przekręcam klucz po czym naciskam klamkę. Drzwi otwierają się bez problemu nie wydając przy tym żadnego, nawet najmniejszego dźwięku. Świetnie, teraz pozostaje furtka. Krzywię się lekko. Otworzenie jej bez narobienia hałasu to nie lada wyczyn.
   Staję przed bramą i przez chwilę zastanawiam się jak to zrobić. W końcu postanawiam wykorzystać nowo nabyte zdolności. Cofam się kilka kroków w tył. Staram się skupić najbardziej jak to możliwe. Utrudnia mi to myśl o Jaredzie i rozmowie z przed kilku minut.
    Unoszę się kilkanaście centymetrów nad ziemię tylko po to by sprawdzić, czy nadal wychodzi mi to bez problemu. Kąciki moich ust mimowolnie się unoszą. Przypominam sobie słowa Josha: " z naszymi mocami jest jak z jazdą na rowerze, nauczysz się raz je kontrolować i później nie masz z tym już żadnego kłopotu. Nie da się tak po prostu wyjść z wprawy". Cofam się kolejne kilka kroków. Biorę rozpęd i z pomocą lewitacji gładko ląduję po drugiej stronie bramki. Nauka nie poszła w las.
   Teraz już wiem, że czas jaki poświęciłam na trening, nerwy i siły były tego warte. Ruszam aleją w stronę miasteczka. Przechodzę przez park i kieruję się na Eastwood Roads, ponieważ na tejże właśnie ulicy znajduje się całodobowy sklep. Jak zwykle kupuję czerwone marlboro. Sprzedawca ( na szczęście dla mnie ) nie pyta mnie o dowód. Jest albo zbyt zmęczony, albo po prostu ma gdzieś czy ktoś jest pełnoletni czy nie.
   Wychodzę ze sklepu i tą samą drogą wracam do parku. Jestem niemile zaskoczona gdy ławki, na której siedziałam kilka nocy po wyjściu ze szpitala, już nie ma. Siadam więc pod jednym z ogromnych klonów. Wkładam w uszy słuchawki i puszczam jeden z moich ulubionych kawałków: "Nirvana - Lithium". Wyciągam po czym odpalam papierosa. Mocno się zaciągam. Biorę szybko kilka buchów, aż robi mi się nie dobrze. W umyśle majaczy mi twarz Jareda mówiącego: "Nic dla mnie nie znaczysz", "Kłamałem" i w końcu to ostanie, które zabolało najbardziej "Nic do ciebie nie czuję". Wypowiadając te ostatnie słowa patrzył mi w oczy. Był niewzruszony. Widziałam w nich tylko pustkę.
   Do tej pory nie wierzyłam w miłość. Nie sądziłam, że ona istnieje. Dziś, wiem już, że tak. Tylko dlaczego to tak cholernie boli. Jak mogłam tak beznadziejnie się zakochać. W dodatku w aniele... Bez wzajemności. Czuję narastający ból, który pali mnie żywym ogniem. Łzy płyną. Jest ich coraz więcej. Nie potrafię i nie chcę już dłużej ich powstrzymywać. Tak bardzo chciałam usłyszeć od niego, że znaczę dla niego więcej niż ktokolwiek inny do tej pory, że pragnie mnie i tylko mnie. Miałam naiwną nadzieję, że usłyszę te dwa krótkie, ale piękne słowa. Odebrał mi ją. Nawet nadziei już nie mam. Przeklinam dzień, w którym Jared stanął w progu kuchni. Już wtedy wiedziałam, że nie pozostanie mi obojętny. Najpierw pokochałam jego oczy. Mają taką piękną barwę. Kiedy jest szczęśliwy są intensywnie zielone, kiedy przygnębiony lub zwyczajnie zmęczony, tracą swój kolor. Blada zieleń miesza się wtedy z różnymi odcieniami szarości. Zaraz potem, zobaczyłam jego niebiańsko przystojną twarz. Widok jego ciała przyprawiał mnie o dreszcze. Gdy do mnie mówił, cała się rozpływałam. Chciałam zajrzeć w głąb jego duszy, chciałam wiedzieć o nim wszystko, nadal chcę... Pokochałam go. Jego oczy, włosy, usta i ciało. Pokochałam sposób w jaki do mnie mówił i na mnie patrzył. Za każdym razem, gdy mnie dotykał rozsypywałam się na miliony małych kawałków. W monecie, gdy nasze usta się spotkały czas się zatrzymał. Byłam wtedy najszczęśliwszą osobą stąpającą po ziemi. Wiem, że nie zdążyłam go dobrze poznać. Podświadomie jednak wiem, że ma piękną duszę. Wystarczy mi to jak się zachowuje. Uwielbiałam patrzeć jak bawił się z Sydney. Jest czuły i cierpliwy. Wiem, że gdy komuś pomaga, robi to bezinteresownie nie oczekuje nic w zamian. Odkąd zaczęliśmy razem trenować zauważyłam, że potrafi być również niebezpieczny. Wiem jednak, że jeżeli nie zmusi go do tego sytuacja nikomu nie zrobi krzywdy.
   Nigdy przy nikim nie czułam się tak, jak czuję się kiedy on jest w pobliżu. Chcę jego, ponieważ go Kocham. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powiedział mi całej prawdy. Nie zmienia to jednak faktu, że mnie odrzucił. Odtrącił mnie i zranił. Cierpi każda komórka mojego ciała. Przeszywa mnie dreszcz. Tak bardzo chciałabym teraz zniknąć. Zaszyć się gdzieś daleko i nigdy więcej na niego nie patrzyć. Wiem, że to niemożliwe. Boję się, że nie wytrzymam, że ból stanie się nie do wytrzymania i nie będę umiała w żaden sposób sobie z nim poradzić. Byłoby mi łatwiej gdyby zniknął, choć z drugiej strony, wcale tego nie chcę. Zwijam się w kłębek pod drzewem. Czekam aż moje ciało ogarną spazmy bólu. Przychodzi pierwsza fala, zaraz potem kolejna nieco silniejsza. Cały czas płaczę nie mogąc się opanować. Przestaję dbać o to czy ktokolwiek jest w pobliżu czy nie. Zaczynam krzyczeć. Krzyczę tak głośno, że zdzieram sobie gardło. Nie przynosi to ukojenia. W momencie, w którym Jared mnie odtrącił, moje serce rozpadło się na wiele kawałków. Nikt nie zdoła mi go już poskładać. Nikt, oprócz niego. Czuję, że cierpienie i ból będą teraz nieodłącznymi towarzyszami mojej egzystencji.
   Wyczuwam na sobie czyjś wzrok więc otwieram napuchnięte od płaczu oczy. Ktoś stoi nade mną. W pierwszej chwili myślę, że to jakiś dozorca. Jednak kiedy dostrzegam, że jego nogi ewidentnie nie dotykają ziemi, a unoszą się jakieś trzydzieści centymetrów w górę podnoszę głowę. Napotykam twarz tajemniczej postaci, a wtedy serce podchodzi mi do gardła.


środa, 12 sierpnia 2015

Przebudzenie.

Część 10.




   Nie wiem jak długo tu siedzę. Kiedy mija pierwszy szok postanawiam wstać i iść ich poszukać. Nadal jestem wściekła. Złość miesza się z rozpaczą. Zastanawiam się co zrobi Babeth, gdy ujrzy zdemolowaną kuchnię.
   Przechodzę szybko przez salon i kieruję się w stronę ogrodu. Mam szczęście. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Większość towarzystwa jest już kompletnie pijana. Dostrzegam Jareda siedzącego na huśtawce. Jest pochylony. Twarz ukrytą ma w dłoniach. Nigdzie jednak, nie widzę Josha. Podchodzę do niego. Przez chwilę nie wiem co powiedzieć.
   - Dlaczego? – pytam. Wciąż na mnie nie patrzy.
   - Od początku wiedziałeś kim jestem, tylko dlaczego do cholery nie powiedziałeś mi, że ty też?
   - Nie jestem zmorą – odzywa się po kilku chwilach, które mi wydawały się wiecznością.
   - Więc kim? Na pewno nie jesteś zwykłym człowiekiem – wbijam w niego zniecierpliwiony wzrok. Wzdycha ciężko. Wstaje i podchodzi bliżej.
   - Jestem aniołem… - wyrzuca z siebie. Otwieram szeroko oczy. To jakiś żart? Jeśli tak, to kiepski, bo wcale nie mam ochoty się śmiać.
   - Żartujesz sobie? – Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Zmory, tropiciele, demony i anioły. Ktoś jeszcze?
   - Czy wyglądam jakbym żartował? – podnosi głos i wbija we mnie udręczone spojrzenie. Odwracam się od niego i zaczynam nerwowo przechadzać się po ogrodzie. 
   Coś jest nie tak. Okej, jest aniołem. Tylko dlaczego Josh, tak bardzo się wkurzył kiedy zobaczył, że mamy się ku sobie?
   - Co z tego, że jesteś aniołem? To nie znaczy, że nie możemy się spotykać – mówię.
   - Ty nic nie rozumiesz… - szepcze.
   - Więc pomóż mi zrozumieć! – wykrzykuję. Jestem już zmęczona tymi ciągłymi podchodami. Ciągle jakieś tajemnice. Nic już nie rozumiem. Chcę by to wszystko wreszcie się skończyło. 
   W pewnym momencie obok mnie pojawia się Josh.
   - Chryste – podskakuję wystraszona – jak się tu znalazłeś?
   - Czysta magia – odpowiada, uśmiechając się lekko. Jest niespokojny. Czuję to. – Posprzątałem ten bałagan, który zrobiliśmy i byłem jeszcze załatwić jedną sprawę – dodaje po chwili.
   - Ile zostało czasu? – pyta Jared.
   - Mamy tydzień. Dokładnie siedem dni, żeby ją przygotować – patrzy na chłopaka ze złością.
   - Halo, ja też tutaj jestem. Mówicie o mnie. Chcę wiedzieć o co chodzi? – patrzę raz na jednego, raz na drugiego.
   - Tropiciele. Jest ich czterech.
   - Ale… Mówiłeś, że mamy jeszcze trzy tygodnie – patrzę na niego przerażona.
   - Mieliśmy, ale wam zachciało się pieprzonych amorów – odpowiada ze złością. Patrzę pytająco na Jareda, ale odwraca się, unikając mojego wzroku.
   - Wracamy do domu – zarządza mój brat i rusza w stronę samochodu. Obydwoje posłusznie udajemy się za nim. 
   Co mają moje relacje z Jaredem do tropicieli? Cholera, czy ktoś w końcu powie mi, o co tutaj naprawdę chodzi? Postanawiam, że jak tylko wrócimy do domu, wyciągnę z brata całą prawdę. 
   Olivia czeka już w samochodzie. Zajmuję miejsce obok niej, a ona pyta mnie bezgłośnie co się stało. Robię minę w stylu „nie chcę o tym gadać” i opieram głowę o szybę. Zamykam oczy, a w moim umyśle pojawia się twarz Jareda. Nadal czuję smak jego ust na swoich. Na moim policzku pojawia się jedna samotna łza. Przecież to niemożliwe. Nie mogłam zakochać się w kimś, kogo znam zaledwie tydzień. A może mogłam? Później się nad tym zastanowię. Teraz muszę zająć się ratowaniem siebie i mojej rodziny. Ta sprawa jest teraz na pierwszym miejscu. Resztą zajmę się później…
   Kiedy docieramy do domu jest dopiero dwudziesta trzecia. Gdy zjawiamy się w drzwiach, ojciec siedzący w fotelu, unosi na nas zdziwione spojrzenie.
   - Albo narozrabialiście, albo impreza była kiepska – odzywa się. Na jego twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Zdejmuję szpilki po czym idę w kierunku ojca i zajmuję miejsce obok niego.
   - Nie bawiliśmy się za dobrze, więc postanowiliśmy wrócić – mówię. Słyszę ściszone głosy   dobiegające z kuchni. Błagam, tylko niech się nie kłócą w domu.
   - Jak tam w pracy? – zagaduję mojego staruszka, by oderwać jego uwagę od chłopaków.
   Przez następne dwadzieścia minut, opowiada mi o najnowszym projekcie. Widzę ekscytację w jego oczach, gdy mi o tym mówi. Cieszę się, że mój ojciec ma pracę, którą lubi i jest szczęśliwy. Ma wymarzoną posadę, żonę, którą kocha i nas. Zawsze kiedy myślałam o moich rówieśnikach, których rodzice się rozchodzą, dziękowałam Bogu za to, że mnie obdarzył taką wspaniałą rodziną. Uśmiecham się do swoich myśli. 
   W drzwiach staje Josh i prosi mnie na chwilę do swojego pokoju. Całuję tatę w oba policzki i udaję się za bratem.
   - Musisz się porządnie wyspać – mówi, zamykając za sobą drzwi – jutro obudzę cię o siódmej.
   - W porządku – odpowiadam, choć wcale mi się to nie podoba. Krzywię się na samą myśl, o zbliżającym się treningu. Robię jeszcze gorszą minę, przypominając sobie o nadchodzącym niebezpieczeństwie.
   - Gdzie wczoraj byłeś? - przez chwilę nic nie mówi, jakby zastanawiał się, czy powiedzieć mi prawdę.
   - U wyroczni – decyduje się na szczerość. Wiem, że nic więcej nie uda mi się z niego wyciągnąć.
   Zamierzam odejść, jednak on, łapie mnie za rękę. Odwracam się powoli. Stajemy twarzą w twarz. Wbijam w niego pytające spojrzenie.
   - Trzymaj się z daleka od Jareda – mówi, a w jego oczach maluje się złość.
   - Dlaczego? – pytam. Czuję, że zbiera mi się na płacz. Cholera, Gabrielle, weź się w garść! Krzyczę na siebie w myślach.
   - Jesteś wybranką już ci to mówiłem. Musisz zająć się misją, przygotować się. Nie masz czasu na miłość – wyrzuca z siebie jednym tchem.
   - Josh, do jasnej cholery, nie kłam! – krzyczę. 
   Dopiero po chwili dociera do mnie, że mogłam obudzić mamę albo Sydney. Nie chciałabym też by ojciec, przyszedł sprawdzić co się dzieje. Przez kilka chwil obydwoje milczymy. Nasłuchujemy nadchodzących kroków, ale nic się nie dzieje.
   - Dlaczego nie powiesz mi o co tak naprawdę chodzi? Po co te kłamstwa? – kontynuuję szeptem.
   - Jesteś nie tylko moją siostrą, ale również uczniem. Moim zadaniem jest po pierwsze, cię chronić, po drugie, wszystkiego nauczyć. Nie zadawaj więcej pytań. Idź spać, ponieważ jutro czeka cię bardzo ciężki dzień. I proszę cię ostatni raz, trzymaj się od Jareda z daleka. Nie chcę słyszeć sprzeciwów – kwituje po czym odwraca się i podchodzi do okna. Gapię się na niego z otwartą buzią. W moich oczach wzbierają łzy.
   - Tak bardzo chcesz bym cię znienawidziła? – pytam. Mój głos przepełniony jest jadem. Kiedy nic nie odpowiada, wychodzę trzaskając drzwiami. Wchodzę do mojego pokoju i widzę Sydney siedzącą na łóżku. Przytula do siebie pluszowego królika, którego dostała ode mnie.
   - Elle dlaczego płaczesz? – pyta smutnym głosem. Kładę się na łóżku i mocno ją przytulam.
   - Płaczę, bo boli mnie serduszko – odpowiadam.
   - To przez Jareda cię boli? – na moich policzkach pojawia się jeszcze więcej łez.
   - Trochę przez niego, ale też przez Josha.
   - Złamali ci go na pół? – pyta, a ja mimowolnie się uśmiecham.
   - Powiedzmy, że tak. Mam złamane serce.
   - Ja ci je poskładam – mówi i całuje mnie w policzek. 
   Wybucham histerycznym płaczem. Płaczę tak, jak gdyby uchodził ze mnie ból, nagromadzony w ciągu kilku ostatnich tygodni. Męczę się kilka godzin nim w końcu, odarta z resztek sił, zasypiam.
*
   Josh, tak jak obiecał, budzi mnie o siódmej. Biorę prysznic i zakładam wygodny dres. Kiedy pół godziny później wchodzę do kuchni, wszyscy już siedzą przy stole. Zajmuję miejsce obok Sydney, jak zawsze. Nalewam sobie kawy, a do miski nasypuję płatków. Mleko stoi na drugim końcu stołu, obok Jareda. Widzi, że patrzę na stojący dzbanek, więc sięga po niego i podaje go w moją stronę. Przypadkowo nasze dłonie ocierają się o siebie. Przeszywa mnie dreszcz, a moje policzki pokrywa rumieniec. On również to poczuł, ponieważ natychmiast spuszcza głowę. 
   Zalewam płatki mlekiem. Czuję, że nic nie zdołam przełknąć i zamiast jeść, po prostu mieszam łyżką w misce. Czuję na sobie wzrok rodziców.
   - Córeczko, co się dzieje? – pyta mnie mama. Zanim zdołam cokolwiek odpowiedzieć odzywa się Sydney:
   - Elle ma złamane serce – krztuszę się kawą. Wszystkie pary oczu momentalnie zwracają się w moją stronę. Tylko Jared nadal patrzy w talerz.
   - Sydney co ty mówisz? Wszystko ze mną ok – mówię, siląc się na uśmiech. Nie uspakaja to nikogo, ale nic nie mówią.
   Po śniadaniu idziemy z Joshem do lasu. Nie odzywamy się całą drogę. Obydwoje jesteśmy na siebie źli. Maszerujemy pół godziny. W końcu docieramy na ogromną polanę.
   - Przestaniesz się w końcu dąsać? – pyta.
   - Zaczniesz być ze mną szczery? – odpowiadam pytaniem na pytanie.
   - Nie mamy czasu na szczere rozmowy. Musimy brać się do roboty. Współpracuj ze mną, a wyjdzie ci to na dobre – cholerny, uparty gnojek.
   - W porządku, będę współpracować – mówię, bez przekonania.
   - Dobrze. Więc zaczynajmy. Po pierwsze, musisz wiedzieć, że jestem zmorą pierwszej rangi. Ja mam trzecią. Musisz przejść szkolenie by zbliżyć się choć trochę do dwójki.
   - Jak zdobywa się kolejne poziomy?
   - Umiejętnościami, osiągnięciami. Wiek również ma na to wpływ – nie bardzo rozumiem co do mnie mówi, ale staram się przynajmniej udawać.
   Kolejne dwie godziny, słucham jego wykładów oraz uczę się opanować moc telekinezy. Za każdym razem, gdy próbuję przywołać jakiś przedmiot coś nagle idzie nie tak, i albo opada, albo przyśpiesza i uderza we mnie. Nabawiłam się już kilku siniaków. Zaczyna mnie to męczyć.
   - Gabrielle, skup się. Nie przejdziemy do sztuk walki jeśli nie opanujesz telekinezy! – krzyczy na mnie. Myślę o rodzicach i małej Sydney. Muszę ich chronić. Co jeśli tropiciele dopadną nas w domu i zrobią im krzywdę?
   Skupiam się maksymalnie. Mija kolejna godzina, a mi idzie coraz lepiej. Za każdym razem, gdy dany przedmiot trafia bezproblemowo do moich rąk, cieszę się jak małe dziecko. Kilka razy rzucam się Joshowi na szyję co wprawia w zakłopotanie i mnie, i jego. Przedzieramy się przez kolejne etapy szkolenia. Idzie mi coraz lepiej. Josh, jest coraz bardziej zadowolony. Ja również. Poświęcamy prawie siedem godzin na opanowanie telekinezy do perfekcji. Jestem ogromnie zmęczona, ale nastrój mam o niebo lepszy niż rano. Siadamy na trawie. Wyciągam z plecaka wodę i biorę kilka łyków po czym podaję ją bratu.
   - Dobrze mi idzie prawda? – pytam. Moją twarz zdobi szeroki uśmiech.
   - Owszem, jest nieźle. Jednak zawsze może być lepiej – mój uśmiech nieco przygasa. Josh patrzy na mnie z poważną miną, ale już po chwili wybucha niepohamowanym śmiechem.
   - Z czego rżysz ? – pytam wściekła.
   - Bo jesteś naiwna. Bardzo łatwo można ci coś wmówić.
   - Co masz na myśli? – przyglądam mu się badawczo.
   - Jesteś dobra. Jesteś naprawdę dobra. Mówiłem ci już, że drzemie w tobie potężna siła – mówi i szturcha mnie w ramię. Oddycham z ulgą. Kąciki moich ust znowu unoszą się do góry. 
   Milczymy dłuższą chwilę, delektując się ciszą. Las o tej porze roku jest piękny. Mroczny i tajemniczy.
   - Elle, jest jeszcze coś – odzywa się.
   - Co takiego? – siedzę z zamkniętymi oczami pozwalając, by delikatny wiatr drażnił moje policzki.
   - Każda zmora… Każdy z nas, oprócz telekinezy, lewitacji, teleportacji i siły woli ma jeszcze jedną moc. Każdy ma inną. Niektóre są przydatne inne mniej. Są takie, za które nie jeden tropiciel dałby sobie odebrać wszystkie inne moce.
   - Jaką masz ty?
   - Moja „ekstra” moc jest moim przekleństwem – mówi, uśmiechając się smutno – wystarczy, że kogoś dotknę, a już wiem jak umrze – momentalnie się prostuję. Przerażenie miesza się ze zdziwieniem.
   - Jaką moc mam ja?
   - Tego niestety jeszcze nie wiemy. Po walce zabiorę cię do wyroczni – mówi. Wstaje i podaje mi dłoń. Podnoszę się ziemi otrzepując się z trawy.
   - Wracajmy. Musimy zebrać siły. Wieczorem tu wrócimy- odzywa się. 
   Dobry nastrój gdzieś się ulatnia. Zastanawiam się czym jeszcze mnie zaskoczy. Co jeszcze nas czeka? Jak radzi sobie posiadając taką wiedzę? Nagle zdaję sobie sprawę, że on wie jak umrzemy my wszyscy. Rodzice, ja, Sydney. To okropne. Nie mam pojęcia jak sobie z tym radzi.
   Bierze mnie za rękę.
   - Pójdziemy na skróty – puszcza mi oczko i już nas nie ma.
*
   - Tego też mnie nauczysz? – pytam, kiedy lądujemy gładko za domem. Trzymam się za brzuch. Mój żołądek tańczy właśnie flamenco. Czuję, że zaraz zwymiotuję.
   - Akurat ta umiejętność przychodzi sama, ale dopiero wtedy, gdy zdobywasz drugi poziom – odpowiada. Podchodzi do mnie i chwyta moje włosy, ponieważ zaczynam wymiotować.
   - Prawie każdy tak ma po pierwszym locie – śmieje się. Podaje mi chusteczkę. Biorę ją a moje oczy ciskają w niego gromy.
   - Takie to śmieszne? – wymijam go i ruszam w stronę domu – zobaczymy kto będzie się śmiał ostatni… - Słyszę za sobą hamowany chichot. Przysięgam, że kiedyś coś mu połamię. 
   Wchodzimy do domu. Obiad już na nas czeka. Idę wziąć prysznic. Nic tak nie pomaga, jak strumień gorącej wody delikatnie drażniącej ciało. Czuję się jak nowo-narodzona kiedy po kąpieli siadam na swoim łóżku. Wyciągam papierosa i odpalam go. Delektuję się każdym kolejnym buchem. Dym drażni mój przełyk. Kręci mi się w głowie. Uwielbiam to uczucie. Słyszę donośny głos mamy, wołającej na obiad. Chcąc nie chcą muszę wstać. Chowam słoiczek z powrotem pod łóżko i udaję się do kuchni. 
   Jemy w milczeniu. W powietrzu czuć napiętą atmosferę. Nie rozmawiałam z Jaredem od wczoraj. Między nim, a moim bratem też nie jest najlepiej. Natomiast rodzice, również się chyba posprzeczali, bo nawet na siebie nie patrzą. Cóż, powoli się przyzwyczajam do takiego stanu rzeczy. Po obiedzie wychodzę na dwór by tam poczekać na Josha. Wołam Billego. Sekunda i jest przy mnie. Zapinam mu smycz do obroży i siadam na ławce. Z natury jestem niecierpliwa więc trzy minuty czekania, to dla mnie stanowczo zbyt wiele. Mija kolejna minuta nim w końcu wychodzi na dwór. Nie jest sam. Zaraz za nim idzie Jared. Znowu na mnie nie patrzy. Nie poświęca mi ani jednego, nawet przelotnego spojrzenia. Doprowadza mnie tym do szału.
   - Nie mów mi tylko, że bierzesz psa? Myślałem, że znowu się „przelecimy” – zwraca się do mnie.
   - Nie, dzięki. Wolę się przejść – mówię, i ruszam przodem. Zastanawiam się po jaką cholerę wziął Jareda. Dowiem się pewnie dopiero, gdy dotrzemy na miejsce. 
   Idę szybkim marszem. Nie oglądam się za siebie. Skoro on nie zwraca uwagi na mnie, ja również nie będę. Jak mógł tak szybko zapomnieć o tym, co zaczęło nas łączyć. Nie wierzę, że już o mnie nie myśli. Wiem, że zawróciłam mu w głowie. Tak jak on mi. Pamiętam jak na mnie patrzył. Szaleje za mną. Widziałam to w jego oczach kiedy mnie całował. Odruchowo przykładam dłoń do ust. Za każdym razem, gdy przypominam sobie tamten dzień, czuję jego słodki smak na swoich wargach. Przyjemne pulsowanie w dołku jakie się wtedy pojawia, przyprawia mnie o zawroty głowy. Pragnę znowu go pocałować, chcę lepiej go poznać, chcę by pozwolił mi, spojrzeć w głąb jego duszy. Chcę wiedzieć o nim absolutnie wszystko. Chcę j e g o. Tak po prostu…
   Ogromna polana, która ukazuje się moim oczom sprawia, że muszę wrócić na ziemię. Puszczam zwierzę by mogło swobodnie sobie pobiegać. Wrzucam smycz do plecaka, po czym rozglądam się za patykiem. Dostrzegam jakiś kilka metrów ode mnie. Przywołuję go do siebie i w ułamku sekundy, znajduje się już w mojej ręce. Widzę na twarzy Josha zadowolenie. Blondyn natomiast, udaje, że tego nie dostrzegł. Prycham cicho. Rzucam patyka, a Billy rusza w pogoń za nim.
   - No więc, sztuki walki tak? – zwracam się do brata.
   - Na to wygląda - mówi, wykreślając coś ze swojego notesu – nauczę cię podstawowych chwytów. Później zajmie się tobą Jared – dostrzegam lekki grymas, malujący się na twarzy mojego anioła. Ja natomiast, wcale nie zamierzam narzekać. Wszystko pójdzie dobrze. Pokażę im na co mnie stać.
   Josh staje naprzeciw mnie. Pokazuje mi rozmaite chwyty i prosi, bym powtarzała za nim. Tak też robię. Początkowo nie do końca się w tym łapię, ale z każdą kolejną chwilą idzie mi lepiej. Kilka razy udaje mi się powalić bruneta na ziemię. Mieszane sztuki walk to naprawdę super sprawa. Żałuję, że wcześniej się tym nie zainteresowałam.
   Kiedy my, przechodzimy do coraz poważniejszych ciosów, Jared bawi się z psem, nie zwracając na nas uwagi. Drażni mnie to. Chcę żeby widział, że jestem dobra. Pragnę mu zaimponować. Zachowuję się jak idiotka, ale czy to nie jest normalne, mając w pobliżu tak wspaniały obiekt pożądania?
   Mijają prawie trzy godziny nim Josh w końcu uznaje, że mogę przejść do następnego etapu. Jestem tak bardzo zmęczona, że gdybym usiadła choć na chwilę, pewnie bym zasnęła. Wyciągam z plecaka wodę i wypijam od razu pół butelki. Dopiero wtedy oddaję ją chłopakom. Jared odmawia, a brunet bierze z chęcią butelkę i opróżnia całą.
   - Potrzebujesz odpoczynku? – pyta mnie brat. Kręcę przecząco głową choć tak naprawdę, mam ochotę położyć się i nie wstawać przez następne kilka dni.
   - Na pewno? Walczyliśmy trzy godziny bez przerwy. Musisz chwilę odpocząć – odzywa się znowu.
   - Nic mi nie jest. Chcę walczyć dalej – zapewniam gorliwie.
   Mój wzrok przykuwa ciało Jareda. Właśnie zdjął koszulkę. Patrzę na niego oniemiała. Mam ochotę rzucić się na niego. Zacząć całować każdy milimetr jego pięknego, nagiego torsu. Przysięgam, że oddałabym mu się cała gdyby tylko poprosił. Ale nie poprosi...
   - Zaczynamy? – pyta blondyn ostrym głosem.
   - Ttt… Tak- wyrzucam z siebie. Cała się spinam. Czuję mrowienie w końcówkach palców. Doskonale znam to uczucie. Serce zaczyna bić coraz szybciej. Słyszę swój własny, urywany oddech.
   - Więc bierz się do roboty, a nie błądź myślami nie wiadomo gdzie. Nie mamy czasu na zabawę – spogląda na mnie po raz pierwszy od tamtego wieczoru. W jego spojrzeniu nie ma ani krzty czułości z jaką patrzył na mnie dotychczas. W tym momencie jego wzrok, gdyby tylko miał taką moc, mógłby zabić. Dlaczego? Pytam siebie. Czyżbym go straciła? Dlaczego patrzy na mnie z takim jadem w oczach? 
   Chcę się odezwać, ale z mojego gardła nie wydobywa się ani jeden dźwięk. Czuję smak niewypowiedzianych słów na moich ustach. Stoimy twarzą w twarz tak blisko siebie, że niemal czuję jego oddech na moim karku.
   - Nic dla mnie nie znaczysz – odzywa się szeptem. Czuję silny podmuch wiatru. Moje policzki robią się purpurowe ze złości. Jego słowa zabolały mnie tak bardzo, że pulsujący ból w klatce piersiowej, zaczyna stawać się nie do zniesienia. Pojedyncze krople deszczu spadają na moje nagie ramiona. Jestem bliska łez. Wraz z kolejnych podmuchem wiatru, przychodzi ogromna fala deszczu. Pada tak bardzo, że już po chwili nie ma na mnie suchej nitki. Panuje głucha cisza niemal słychać krople rozbijające się o ziemię.

   - Jesteś głupia i naiwna. No dawaj. Uderz mnie – odzywa się znowu. Na jego twarzy pojawia się kpiący uśmiech. Już wiem, komu Josh go ukradł, ale Jared robi to lepiej. Skuteczniej. Na moich dłoniach pojawiają się małe iskierki. Przestaję panować nad sobą. Pozwalam by furia znowu mną zawładnęła. Mój przerażający krzyk, zagłusza grzmot. Rzucam się na blondyna w momencie, gdy błyskawica rozświetla niebo. Jeśli chciał bym go znienawidziła, właśnie mu się to udało...

***
Cześć!
Do tej pory naliczyłam dwójkę stałych czytelników (sugerowałam się komentarzami).
Mam jednak cichą nadzieję, że jest Was tutaj więcej.
Jeżeli tak jest, pokażcie się, odezwijcie...
To dla mnie ważne.
Czekam na komentarze, mile widziane wszystkie uwagi. Piszcie co sądzicie o Przebudzeniu.
Ściskam mocno:
Wasza Psyche.  xo

środa, 5 sierpnia 2015

Przebudzenie.

Część 9.




   - Dzień dobry – szczebioczę wesoło wchodząc do kuchni. Wszyscy siedzą już przy stole. Siadam obok Sydney i całuję ją w policzek.
   - Cześć kochanie. Jak było na wycieczce? – zagaduję. Mała, zasypuje mnie całą masą przeróżnych historii. Nie mogę się w ogóle skupić na tym, co mówi, ponieważ cały czas, czuję na sobie wzrok Jareda. Pilnuję się by na niego nie patrzeć. Wiem, że jeżeli spojrzę mu w oczy, znowu rozsypię się na miliard małych kawałków, muszę nauczyć się z tym walczyć. Myślę o wczorajszym wieczorze i dzisiejszym poranku, tak dużo się dzieje i boję się, że w końcu mnie to przerośnie...
   Po śniadaniu, udaję się do swojego pokoju, biorę komórkę i wybieram numer Olivii.
   - Cześć – odzywam się, kiedy po drugim sygnale odbiera.
   - Cześć, jak się czujesz?
   - W porządku. Nawet nie wiem kiedy poszłaś do domu, miałaś zostać na noc – mówię, trochę zaniepokojona.
   - Mama zadzwoniła, że źle się czuje więc poprosiłam Josha by mnie odwiózł. Kiedy przyniósł cię wczoraj do domu, byłaś blada jak trup, co się stało? – przez chwilę, zastanawiam się nad jakąś wymijającą odpowiedzią.
   - Posprzeczaliśmy się trochę. Po prostu byłam zdenerwowana – mówię wreszcie.
   - Boję się o ciebie. Ostatnio jakoś dziwnie się zachowujesz czuję, że jest coś, czego mi nie mówisz - milczę. Nie mogę powiedzieć jej prawdy, nie zrozumiałaby.
   - Oli, naprawdę wszystko ok. Niczego przed tobą nie ukrywam.
   - Bardzo chciałabym w to wierzyć… Jutro jest impreza u Babeth i jesteśmy zaproszone więc bądź gotowa o ósmej, przyjadę po ciebie.
   - No dobrze, będę gotowa – zgadzam się, choć tak naprawdę wcale nie mam ochoty nigdzie iść. Od wypadku nie widziałam moich znajomych. Tylko Olivię. 
   Ostatnie dni szkoły spędziłam w domu. Miałam indywidualny tok nauczania ze względu na amnezję. Nie chcę też spotkać Eliota a to, jest nieuniknione. Boję się, że jeśli się zdenerwuję, znów użyję swoich mocy. Nie potrafię jeszcze nad nimi panować. Wiem, że budzą się wtedy, gdy jestem wściekła a trudno zachować spokój, widząc swojego byłego z dziewczyną, z którą mnie zdradził.
   Kopię nogą w fotel stojący nieopodal i natychmiast zaczynam tego żałować. Wciągam z sykiem powietrze i rozmasowuję bolącą stopę.
   - Do jutra – odzywa się głos, po drugiej stronie.
   - Do jutra – odpowiadam, po czym naciskam czerwoną słuchawkę.
   Rzucam telefon na łóżko i podchodzę do drzwi zamykając je na klucz. Staję przy oknie i upewniwszy się, że tata pojechał już do pracy wyciągam z szuflady paczkę czerwonych marlboro.  Wyciągam jednego i przez chwilę obracam go sobie w palcach. Niech cię szlag Eliocie McGrave.
   Odpalam papierosa i mocno się zaciągam. Wtedy, do głowy przychodzi mi pewien pomysł. Uśmiecham się do swoich myśli, zagaszam niedopałek w do połowy pełnym słoiczku i wychodzę z pokoju.
*
   - Josh proszę! – błagam, robiąc słodkie oczy.
   - Chyba oszalałaś. Nie ma mowy – zastanawiam się co zrobić, by w końcu zgodził się pójść z nami na tę imprezę. Postanawiam zmienić taktykę.
   - Wiesz, że tam będzie Eliot?
   - No i co z tego? – pyta, wciąż nie odrywając oczu od czytanej książki.
   - To z tego, że skoro będzie tam On, to będzie też Cassie. Na pewno nie uda mi się przejść obok obojętnie, na pewno się wkurzę a wiesz co się dzieje, kiedy zaczynam się wkurzać?
   - Więc nie idź. Ja nie widzę problemu. – Nie daje za wygraną.
   - Josh błagam cię, zgódź się! Obiecałam Oli, że pójdę. Obiecałam jej to, więc nie będę zmieniać zdania, a ty, będąc tam ze mną będziesz mógł mnie chronić. Proszę… - patrzę na niego i widzę, że analizuje to co usłyszał. Rozważa wszystkie za i przeciw, cały Josh. Zawsze musi dokładnie przemyśleć sprawę nim podejmie jakiekolwiek decyzje. Rozgląda się po pokoju w końcu zatrzymując wzrok na mnie.
   - No dobrze – odzywa się wreszcie. Ruchem ręki powstrzymuje mnie przed rzuceniem mu się na szyję – mam jednak pewien warunek. Rozpoczniesz trening – zamieram. Myślałam, że to już uzgodniliśmy. Chciałam to odwlekać jak najdłużej. Nie dlatego, że nie chcę, dlatego, że bardzo się tego boję. 
   Zamykam oczy, ponieważ uważam, że to pomoże podjąć mi decyzję. Trudno. I tak musiałabym w końcu rozpocząć trening, co za różnica czy zrobię to jutro, czy za tydzień. Jeśli zacznę wcześniej, wyjdzie mi to na dobre. Josh mówi, że tropiciele dotrą dopiero za jakieś trzy tygodnie, ale nigdy nic nie wiadomo.
   - W porządku – kiwam głową – zaczniemy od poniedziałku, ale ja też mam jeszcze jeden warunek – patrzy na mnie wyczekująco, a do twarzy przyklejony ma kpiący uśmiech. Ugh, jak ja tego nie cierpię.    Zwalczam pokusę przywalenia mu między oczy i przybieram pewną siebie postawę.
   - Jared, idzie z nami.
   - Nie ma mo… - próbuje zaprotestować, ale uciszam go ruchem ręki.
   - Idzie i koniec. Już go pytałam, zgodził się – Josh, zrezygnowany siada z powrotem na łóżku i nic już nie mówi. 
   Wychodzę z pokoju z triumfalnym uśmiechem na twarzy i zastanawiam się, jak to się stało, że nie wyczuł, iż kłamię. Z duszą na ramieniu, udaję się do pokoju gościnnego. Przed wejściem biorę kilka głębokich wdechów po czym stukam w drzwi. Słyszę ciche: „proszę”, więc naciskam klamkę. Przechodzę przez próg a mój żołądek, robi potrójne salto w tył. Staram się uspokoić oddech.
   - O, Gabrielle – promienieje na mój widok. Uśmiecham się nieśmiało.
   - Przyszłam zapytać, czy miałbyś może ochotę iść jutro z nami na domówkę do moich znajomych.
   - Z nami? – pyta ściszonym głosem. Czuję, jak lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu. Zatrzymuje się na trochę dłuższą chwilę na moich nogach, co sprawia, że oblewam się rumieńcem.
   - Ze mną, Joshem i Olivią.
   - Jasne, bardzo chętnie się wybiorę – przystaje na propozycję. Wypuszczam z ulgą powietrze.
   - Świetnie. Bądź gotowy o w pół do ósmej – mówię, po czym odwracam się by odejść. Jared wstaje i łapie mnie za łokieć.
   - Elle? – chwyta mój podbródek i zmusza, bym na niego popatrzyła. Wychwytuję jego spojrzenie. Ma takie piękne oczy. Cały jest piękny. Jest po prostu aniołem.
   - Mówił ci już ktoś, że jesteś piękna? – pyta, a mi robi się słabo. Zbliża twarz do mojej i przygląda mi się badawczo. Podnosi rękę i delikatnie gładzi moje włosy. Zakłada mi kilka kosmyków za ucho.
   - Masz piękne oczy – odzywa się znowu – takie zmysłowe, jakby stworzone do uwodzenia – dotyka palcem mojego policzka a moje ciało przeszywa dreszcz. 
   Jestem niezdolna do wypowiedzenia jakichkolwiek słów, moje stopy wrosły w ziemię. Niewiarygodne, jak ten człowiek na mnie działa. Nachyla się ku mnie tak, że nasze usta dzielą tylko milimetry. No już pocałuj mnie - myślę. Zrób to, błagam.
   - Marzę żeby cię pocałować od chwili, gdy ujrzałem cię w oknie - odzywa się jakby czytając w moich myślach.
   - Więc dlaczego tego nie zrobisz? – pytam, i zdaję sobie sprawę, że wróciła mi zdolność mówienia. Odsuwa się ode mnie. Milczy.
   - Zadałam ci pytanie. Odpowiedz.
   - Elle przepraszam, nie mogę. Bardzo tego chcę. Chcę całą ciebie. Sprawiasz, że wariuję na samą myśl o tobie. Zaczarowałaś mnie, ale nie mogę – odpowiada. Intensywna barwa jego oczu, zmienia kolor na bladą zieleń. Widzę smutek w jego spojrzeniu kiedy na mnie spogląda.
   - Działasz na mnie tak samo silnie o ile nie mocniej – mówię szeptem. Robię kilka kroków do przodu, ale odsuwa się.
   - Po co te podchody?! – wybucham. 
   Jego odtrącenie, jest dla mnie jak sól na świeżą ranę. Czuję palący ból w klatce piersiowej. Powoli wycofuję się w stronę drzwi. Nie chcę już dłużej na niego patrzeć. Nie mogę znieść myśli, że dałam się omotać jego urokowi. Co, do jasnej cholery się ze mną dzieje?
   - Przepraszam – mówi po raz drugi. Złość, która drzemała ukryta na samym dnie, powoli się budzi. Czuję wzbierającą furię i wiem, że nadszedł moment, w którym natychmiast muszę się wycofać.
   - Wsadź sobie w dupę, to twoje przepraszam! – wykrzykuję i wybiegam z pokoju trzaskając drzwiami tak mocno, że obraz wiszący obok na ścianie, spada na podłogę i łamie się na pół.
*
   - Elle, skarbie, co ci jest? Od rana jesteś jakaś przygnębiona – wyrywa mnie z zamysłu, głos mojej rodzicielki. Siedzę przy stole w kuchni, trzymając w dłoni kubek parującej kawy.
   - Nic mi nie jest mamo.
   W kółko wszystkim powtarzam, że wszystko jest w porządku, że czuję się znakomicie. Dziwię się, że te kłamstwa tak łatwo przechodzą mi przez gardło. Trudno zachować zewnętrzny spokój gdy wszystko we mnie krzyczy. Jeszcze nigdy, nie czułam tak silnej potrzeby wyrzucenia z siebie wszystkiego, jak dzisiaj. Chciałabym cofnąć się w czasie do dnia, w którym wybudziłam się ze śpiączki. Gdybym wtedy wiedziała co mnie czeka, robiłabym wszystko, by zostać w szpitalu dłużej. Wiem, że obudziłam się dzięki mojej mocy. Dlatego, że niesamowicie tego pragnęłam, ale nawet gdybym wybudziła się dwa miesiące później i tak niczego by to nie zmieniło. Moim przeznaczeniem jest, bycie zmorą. Nawet gdybym chciała, nie zmienię tego. 
   Myśl o wczorajszym odrzuceniu mnie przytłacza. Od śniadania unikam Jareda. Kiedy mijaliśmy się w drzwiach, nawet na niego nie spojrzałam. Staram się ignorować wszelkie uczucia, które towarzyszą mi gdy o nim myślę. Zauroczyłam się i nic nie mogę na to poradzić.
   Mama, przygląda mi się badawczo. Nie patrzę na nią. Nie chcę by widziała, że w moich oczach zaczęły zbierać się łzy.
   - Czuję się świetnie. Naprawdę wspaniale – kłamię znowu. Wstaję i idę włożyć kubek do zmywarki.
   - Mnie nie oszukasz – kontynuuje. Wzdycham ciężko. Co jeszcze, mam jej powiedzieć, by dała spokój. Nic nie odpowiadam. Wychodzę z pomieszczenia, zostawiając zdziwioną kobietę samą.
   Dochodzi osiemnasta więc postanawiam wziąć kąpiel. Napuszczam do wanny gorącej wody, szybko pozbywam się garderoby i zanurzam się w wodzie po samą szyję. Mięśnie natychmiast się rozluźniają. Wraca mi odrobina dobrego nastroju. Przypominam sobie, że nie wlałam do wanny mojego ulubionego, waniliowego płynu do kąpieli. Zastanawiam się, co by było, gdybym użyła telekinezy. Wynurzam się tak, by przyjąć pozycję siedzącą. Wpatruję się w szafkę wiszącą po drugiej stronie łazienki. Wyciągam dłoń i jednym ruchem sprawiam, że drzwiczki się otwierają. Wydaję z siebie cichy okrzyk zadowolenia. Dlaczego wcześniej nie upraszczałam sobie w ten sposób życia? Skupiam się, na złotej buteleczce stojącej na górnej półce. Wykonuję kolejny gest. Tym razem, wykonuję powolne ruchy, jakbym ją do siebie zapraszała. Plastikowy pojemnik unosi się delikatnie i powoli, leci w moją stronę. Jest już w połowie drogi, kiedy nagle przyspiesza i uderza w moją głowę, po czym z pluskiem ląduje w wodzie. Mija kilka sekund, nim dociera do mnie co się stało.
   - Ups. Chyba coś poszło nie tak – mówię na głos i wybucham histerycznym śmiechem.
   Jest dokładnie dwadzieścia po siódmej gdy już gotowa, staję przed wielkim lustrem, znajdującym się w moim pokoju. Mam na sobie miętową sukienkę, sięgającą do połowy ud i czarne szpilki bez żadnych zdobień. Lubię prostotę. Na mojej ręce, spoczywa delikatna bransoletka z czarnymi oczkami a w uszach mam kolczyki do kompletu. Zrobiłam sobie mocniejszy makijaż a włosy upięłam w luźny, ale elegancki kok. Wyglądam nieźle. Od wypadku nie wyglądałam aż tak dobrze. Wiem, że podświadomie postarałam się tak dla Jareda. To głupie, ale prawdziwe.
   Kiedy staję w holu, obydwóm opada szczęka. Szczególnie jednemu z nich.
   - Idziemy? Oli już czeka – mówię i chwytam brata pod ramię. Słyszę za sobą urywany oddech Jareda i uśmiecham się pod nosem. Udało mi się go oczarować.
   Kiedy docieramy na miejsce impreza już trwa. Babeth, wita nas i zaprasza do środka. W jednej sekundzie wokół mnie zaczynają zbierać się ludzie. Niektórzy stoją i po prostu się uśmiechają, mówiąc, jak to dobrze, że wróciłam, inni rzucają mi się na szyję i ściskają z całych sił. Przez chwilę czuję się jak jakaś sławna gwiazda. To miłe, że witają mnie z takim entuzjazmem.
   Rozsiadam się wygodnie na jednej z kanap a Josh, zajmuje miejsce obok. Jared i Oli gdzieś znikają.
   - Dziękuję, że zgodziłeś się tu ze mną przyjść – mówię.
   - Dużo mnie to kosztowało – odpowiada z lekkim uśmiechem.
   - Jest kilka plusów. Zobacz ile dziewczyn pożera cię wzrokiem – puszczam mu oczko. Parska śmiechem a ja mu wtóruję.
   - Co się wczoraj wydarzyło? – pyta, po dłuższej chwili.
   - O czym mówisz? – marszczę brwi.
   - Wybiegłaś z pokoju Jareda nieźle wkurzona. Chciałem za tobą iść, ale doszedłem do wniosku, że lepiej nie wchodzić ci w drogę. Wyglądałaś, jakbyś miała ochotę kogoś zamordować – prycham.
   Zamordować, to za mało powiedziane. Chciałam rozerwać go na strzępy. Torturować, zabić, po czym ożywić i znów zabić.
   - Posprzeczaliśmy się trochę – odpowiadam po prostu. Nie chcę podawać mu szczegółów. Wiem, że mogłoby się to źle skończyć. Bójką albo czymś takim. Znam swojego brata lepiej niż własną kieszeń.
   -Myślałem, że go lubisz.
   - Bo lubię. To, że się pokłóciliśmy nie znaczy, że nie darzę go sympatią.
   - Sympatią mówisz. To słowo ma wiele znaczeń… - wstaje i idzie po piwo. Wykorzystuję sytuację i oddalam się do kuchni. 
   Zastaję w niej Markusa, kolegę ze szkoły. Zamieniamy kilka zdań. Lubię go, ponieważ jest szczery. Nigdy nikogo nie udaje. Po prostu jest sobą. Chłopak, w końcu opuszcza pomieszczenie a ja zostaję sama. Znajduję pod zlewem wino. Rozglądam się dookoła, nadal nikogo nie ma. Wyciągam więc korkociąg i otwieram je. Sięgam po kieliszek i nalewam sobie do pełna.
   - Zdrowie wszystkich dupków – stukam kieliszkiem w butelkę i biorę łyk. Wino jest słodkie. Delikatnie pali mój przełyk, ale jest to przyjemne uczucie.
   - Cześć Elle – wzdrygam się. O mało nie przewracam butelki stojącej obok.
   - Cześć Eliot – mówię. W moim głosie słychać pogardę. Prostuję się i unoszę głowę.
   - Nie wiedziałem, że przyjdziesz – kąciki jego ust unoszą się a mi, robi się nie dobrze.
   - Nie sądziłeś chyba, że się nie zjawię z twojego powodu – prycham, patrząc na niego z góry.
   - Elle. Tęskniłem z tobą wiesz? Wybacz mi i zacznijmy wszystko od nowa – robi kilka kroków do przodu. Instynktownie się cofam.
   - Nie bądź śmieszny. Jesteś głupi jeśli myślisz, że po tym wszystkim tak po prostu ci wybaczę i znów będziemy razem. Nie będziemy. Od momentu kiedy się wybudziłam, ani razu o tobie nie pomyślałam. Nie brakuje mi ciebie. W sumie, to nawet się cieszę, że mam cię już z głowy. Zawsze byłeś dupkiem. Byłam z tobą bo… Nawet sama nie wiem czemu. Może z litości? Dla świętego spokoju? – chciałam powiedzieć coś mocniejszego, ale i to wystarczyło by go wkurzyć. 
   Nigdy, nie powiem mu, że kiedyś byłam z nim szczęśliwa, że kiedyś bardzo mi na nim zależało. Łatwiej mi jest, kiedy mieszam go z błotem. Niech cierpi tak, jak ja cierpiałam.
   - Nie igraj ze mną bo…
   - Bo co? Uderzysz mnie? Nie boję się ciebie – posyłam mu kpiący uśmiech. Cały się spina. Złość malująca się na jego gębie, napawa mnie satysfakcją.
   - Dziwka – syczy. Nie zastanawiam się nad tym co robię, po prostu podchodzę i uderzam go w twarz. Przez chwilę, masuje dłonią czerwony policzek. Patrzy na mnie z takim jadem w oczach, że zaczynam się bać. Podnosi rękę a ja zamieram w bezruchu.
   - Uderz ją tylko a przysięgam, że będą cię skrobać z tej posadzki – Eliot, odwraca się powoli. Do kuchni wchodzi Jared i posyła Eliotowi mordercze spojrzenie. Widzę, że ma ochotę mu przywalić, ale nie robi tego.
   - Wynoś się skurwielu – krzyczy do mojego eks. Eliot, idzie powoli w stronę drzwi, nie spuszczając z oczu mojego anioła. Kiedy wreszcie znajduje się za progiem, puszcza się pędem w stronę wyjścia.
   Zaczynam się śmiać. Napięcie powoli mnie opuszcza. Jared, sekundę później jest przy mnie.
   - Nic ci nie jest? – pyta zatroskany. Gładzi dłonią mój policzek, momentalnie przechodzą mnie ciarki. Sztywnieję pod wpływem jego dotyku.
   - Wszystko ok. Nie dotknął mnie – uspokajam go.
   - Zabił bym go, gdyby dotknął cię choćby małym palcem. Jak ty w ogóle mogłaś być z kimś takim?
   - To długa historia – mówię. Nie chcę teraz rozwijać tematu.
   - Gabriello jesteś taka piękna. Zwaliłaś mnie dzisiaj z nóg - zmienia temat.
   - O to mi chodziło – uśmiecham się. Nasze twarze znajdują się tak blisko siebie. Teraz, albo nigdy.
   Zbliżam usta, do jego ust i całuję go delikatnie. Nie odpycha mnie, ale też nie odwzajemnia pocałunku co sprawia, że zaczynam się irytować. Całuję go ponownie. Bardziej zachłannie. Czuję przyspieszone tętno jego i moje. Odwzajemnia pocałunek. Chwyta mnie za pośladki i zanosi na blat. Wydaję z siebie cichy pomruk, co wyraźnie mu się podoba. Całujemy się szybko i namiętnie. Zatracamy się w tej chwili. Wszystko inne znika. Jesteśmy tylko my. Ja i on, jako jedność. Nigdy nie czułam się tak wyjątkowo jak teraz, w objęciach mojego anioła.
   - Co wy do cholery robicie? – do kuchni wpada Josh. Natychmiast się od siebie odrywamy. Patrzy na Jareda z taką złością, że dostaję gęsiej skórki ze strachu. Zeskakuję z blatu i staję przed chłopakiem.
   - To ja go pocałowałam – mówię, ale on mnie nie słucha. Odsuwa mnie, a jego niebieskie oczy zamieniają się w dwa, wielkie, czarne węgle. 
   Jestem przerażona i zszokowana. Po pierwsze, boję się o Jareda, po drugie… On wie? Przyglądam się procesowi przemiany. Nie zastanawiam się wiele i znów staję przed chłopakiem.
   - Josh zostaw go, zostaw go słyszysz?!
   - Nie mieszaj się w to – chwyta mnie za rękę i przeciąga za siebie. 
   Wystarczył jeden ruch, by Jared, leżał wgnieciony w ziemię. Josh, zadaje mu cios za ciosem a ja, nie mogę nic z tym zrobić. Serce pęka mi na pół.
   - No dalej gnido. Broń się ! – krzyczy mój brat. Jared wstaje i otrzepuje się z kurzu. Zamyka oczy i składa ręce jakby do modlitwy. W ułamku sekundy Josh, zostaje wbity w posadzkę. Otwieram szeroko oczy. Nie, to nie możliwe. To jakiś pieprzony żart.
   - Ty też?! – krzyczę w kierunku Jareda – Jak mogłeś mnie okłamać? Jak obydwoje mogliście? – policzki mam pełne łez. Serce rozpada mi się na milion małych kawałeczków. Ten ból jest tak niesamowicie rzeczywisty. Zabija mnie to. Czuję, że muszę wyjść. 
   Kiedy oglądam się za siebie, ich już nie ma. Nie wiem jak to zrobili, ale nie myślę już o tym. Wychodzę na taras i wyciągam papierosa. Siadam na zimnej podłodze i na nowo wybucham płaczem. Czuję jak dygoczę na całym ciele. Wydycham z płuc szary dym i zaczynam się modlić by to, co przed chwilą zobaczyłam, okazało się tylko kiepskim żartem.