środa, 29 lipca 2015

Przebudzenie.

Część 8.



   - Jesteśmy. – Krzyczy od drzwi. No kurde, co ty nie powiesz... 
Krzyżuję ręce na piersi i zastanawiam się, co dalej. Rzuca kluczyki na blat i podchodzi do nas. Czuję, że wlepia we mnie spojrzenie, ale nie patrzę na niego. Udaję, że film bardzo mnie interesuje choć tak naprawdę, wszystko we mnie krzyczy. Mam ochotę wstać i mu przyłożyć, zacząć wrzeszczeć, że natychmiast ma mi powiedzieć o co chodzi. Ma mi wyjaśnić co to wszystko znaczy, dlaczego dzieją się te wszystkie rzeczy…
   Bierze kawałek pizzy i rozsiada się wygodnie między mną, a Oli. Jared, chyba wyczuwa, że zaraz rozpęta się trzecia wojna, bo bez słowa wychodzi i zaszywa się w pokoju gościnnym. 
   - Rozbolała mnie głowa. – Odzywa się nagle przyjaciółka. – Pójdę się położyć a wy sobie spokojnie porozmawiajcie. - Wstaje i posyła mi pokrzepiający uśmiech. Nic jej nie jest, wyczuła napiętą atmosferę i dlatego postanowiła się wycofać, dobrze zrobiła. 
   Zostajemy więc sami. Przez chwilę żadne z nas nic nie mówi. Gapię się w ekran telewizora zastanawiając się, od czego mam zacząć.
   - Gabrielle. – Josh, odzywa się pierwszy. Zmuszam się by spojrzeć mu w oczy. Dostrzegam w nich złość i coś jeszcze, rozpacz? Cierpi, ale dlaczego, co jest tego powodem? - Elle, po pierwsze chcę żebyś wiedziała, że nie mam na to wszystko wpływu. Nie mam wpływu na to, co się dzieje ani na to, co zacznie się dziać…Nie chciałem tego, nie chciałem tego dla ciebie…
   - Możesz mówić jaśniej? – podnoszę głos. Nie podoba mi się to, dokąd zmierza ta rozmowa.
  - Bo widzisz, my nie jesteśmy... – Przez chwilę, zastanawia się jak dobrać słowa. – Nie jesteśmy normalnymi, zwykłymi ludźmi. Zastanawiałaś się pewnie, jak to się stało, że tak nagle odzyskałaś pamięć? Pomogłem ci. My, potrafimy dokonać czegoś za pomocą siły woli.
   - My? – pytam, nagle zaciekawiona.
  - Nasz gatunek… Przenoszenie przedmiotów, nie dotykając ich, to jest telekineza. Właśnie tak, wbiłaś mnie w ścianę, kiedy byliśmy na lotnisku. Potrafimy przenieść się, z jednego miejsca w inne, w ciągu kilku sekund, coś jak teleportacja. Potrafimy o wiele, wiele więcej… Nie jesteśmy zwykłymi śmiertelnikami. Zaczynamy się przemieniać w dniu osiemnastych urodzin. Swoje miałaś w lutym. Minął luty, marzec a ty, nadal nic. Wiesz jaką czułem ulgę na myśl, że może jednak będziesz bezpieczna, że będziesz mogła wieść spokojne, normalne życie… Pomyliłem się. Miałem nadzieję, że to jednak nie o tobie, mówi przepowiednia. Oni Cię wytropili, chcieli zabić tak, by wyglądało to na zwykły wypadek. Jeden z wielu, ale ja byłem szybszy, miałem wizję… Postanowiłem, że uratuję cię, nawet gdybym sam, miał zginąć. Przeżyłaś i ja też. Leżałaś nieprzytomna prawie miesiąc co sprawiło, że twoje moce, zostały uśpione i dlatego zgubili trop, ale teraz wszystko się zmieniło. Oni są coraz bliżej i nie spoczną dopóki cię nie zlikwidują… - Patrzymy na siebie w milczeniu. 
   Próbuję zrozumieć to, co przed chwilą usłyszałam. Zwariowałam i mój brat, również. Kim są „oni”, kto mnie tropi? Co to w ogóle za bzdury, nie możliwe… Kto, chce mnie zabić?
   - Josh, o czym ty do cholery mówisz? - Odwraca się i spuszcza głowę.
  Wstaję i zaczynam nerwowo przechadzać się po pokoju. Próbuję poukładać sobie to wszystko, ale nie potrafię. Nic nie trzyma się kupy.
   - Gabrielle zrozum, nie jesteśmy zwykłymi śmiertelnikami…
   - Josh, ja jestem człowiekiem. Nazywam się Gabrielle Rosalie Prince, mam osiemnaście lat i mieszkam w małym miasteczku w stanie Missisipi. Mam normalny dom i wspaniałą rodzinę, j e s t e m zwykłym śmiertelnikiem. – Mówię, siląc się na spokojny ton.
   - Elle, musisz zaakceptować to, co usłyszałaś. Musisz zaakceptować to, kim jesteś. – Przez cały cholerny czas, powtarza mi, że muszę coś zaakceptować, mam tego dosyć. Zaczyna mnie to mocno wkurwiać, i przysięgam, że jeżeli powie mi to raz jeszcze, zatłukę go…
   - A może ja wcale nie chcę?! – wykrzykuję, a wazon, który stoi na komodzie, spada z hukiem na ziemię i roztrzaskuje się na tysiące małych, skrzących się w świetle lamp kawałków. 
   Stoję jak wryta, nie mogąc się ruszyć ani odezwać. Czuję łzy pod powiekami, które już po chwili, strumieniami spływają po moich rozgrzanych policzkach. Siadam zrezygnowana na zimnych płytkach i podciągam nogi pod samą brodę. Dlaczego to mnie spotyka? Jestem jakimś pieprzonym demonem, jestem nim, mimo że tego nie chcę. Czy ja w ogóle miałam jakiś wybór?
   Josh, siada obok i obejmuje mnie ramieniem, jestem całkowicie bezradna, nie wiem co mam robić. Mam ochotę krzyczeć z rozpaczy, ale nie robię tego ze względu na mamę i małą Sydney, która nie dawno wróciła z kilkudniowej wycieczki i śpi kilka pokoi dalej.
   - Nie martw się maleńka.- Odzywa się. - Poradzimy sobie. Pomogę ci wszystko zrozumieć. W końcu to zaakceptujesz. - Na te słowa momentalnie sztywnieję. Rozpacz, zamienia się w złość, a złość, w gniew. Moje serce zaczyna bić coraz szybciej, czuję narastającą furię. Na moich dłoniach, pojawiają się maleńkie iskierki z czego zdaję sobie sprawę dopiero po chwili.
   - Elle, uspokój się. – Odzywa się mój brat, kiedy dostrzega co się ze mną dzieję. Próbuje złapać mnie za rękę, ale ja, odskakuję jak poparzona.
   - Nie dotykaj mnie – warczę gniewnie.
   - Przestań, uspokój się – prosi mnie.
  - Nie będziesz mi mówił co mam robić! – krzyczę i kolejny wazon ląduje na ziemi.
   Jestem tak wściekła, że zaczynam tracić nad sobą kontrolę. Nie wiem co się ze mną dzieję. Josh łapie mnie za rękę i siłą wyciąga na dwór. Wyrywam się, ale jest silniejszy. Gniew. Już dawno nie czułam go tak silnie, zawładnął mną. Potężne, palące uczucie, które postanowiło mnie zniszczyć. On miał rację. Obudziłam w sobie bestię…
   - Puść mnie, słyszysz!? – Wykrzykuję raz po raz, kiedy Josh, przewiesza mnie sobie przez ramię i idzie ścieżką w stronę jeziora. Biję pięściami w jego plecy, ale nie reaguje. Trzyma mnie mocno i nic nie mówi.
   Rezygnuję z dalszej walki ponieważ stwierdzam, że i tak nie uda mi się wyrwać. Robi jeszcze kilka kroków, po czym stawia mnie na ziemi. Wlepiam w niego wściekłe spojrzenie a w odpowiedzi, dostaję kpiący uśmieszek. Nic z tego, nie dam się znowu wyprowadzić z równowagi.
   - Nie możesz używać swoich mocy w pobliżu domu – odzywa się po chwili.
   - Niby czemu? – przechylam głowę i przyglądam mu się badawczo.
  - Tropią cię stworzenia, które są potężniejsze niż mogłabyś sobie wyobrazić. Chcesz sprowadzić niebezpieczeństwo na naszą rodzinę? – zastanawiam się nad sensem jego słów, ma rację. Tylko, że ja nawet nie wiem, kto mnie tropi i dlaczego?
   Czy rodzice wiedzą o tym, że ja i Josh jesteśmy… Nie z tego świata? Z całą pewnością nie jesteśmy ludźmi. Należymy do tego świata i żyjemy jak inni, ale nie jesteśmy normalni.
   - Kto mnie tropi? – pytam.
   Siadam na pomoście i zdejmuję buty, po czym wkładam stopy do jeziora. Woda jest zimna, ale nie przeszkadza mi to. Moje ciało pokrywa gęsia skórka, lekki chłód jaki odczuwam sprawia, że lepiej mi się myśli. Złość wyparowuje ze mnie w ciągu kilku sekund. Teraz, jestem już po prostu zmęczona, ale i bardzo ciekawa tego co zaraz usłyszę. Wygląda na to, że nie zwariowałam, mimo że bardzo bym tego chciała. Moje oczy się nie myliły, to wszystko dzieje się naprawdę i czy tego chcę, czy nie, muszę się z tym pogodzić. Josh, siada obok mnie i również zdejmuje buty. Już po chwili, i jego stopy zanurzają się w wodzie.
  - Tropią cię nocni łowcy – wzdycha ciężko – jesteś wybrańcem. Wyrocznia, przewidziała twoje nadejście setki lat temu. Oczywiście nikt w to nie wierzył. Nie wierzyli dopóki Aaron nie dostał pewnego rodzaju wizji.
   - Kim jest Aaron? – pytam szeptem. Słowa mojego brata mnie przerażają, ale słucham dalej.
  - Jest przywódcą, demonem najwyższej rangi. Żadna siła, nie może się z nim równać. Był tylko jeden potężniejszy od niego…
   - Był?
  - Dima, zginął wiele lat temu… Od tamtej pory nasza rasa ukrywa się w podziemiach. Są tacy, którzy oddali swoje moce i prowadzą normalne życie w najbardziej odległych zakątkach ziemi. Jeszcze inni, żyją z dnia na dzień, wciąż uciekając przed łowcami. Walczymy z nimi od tysięcy lat. Wygrywaliśmy każdą walkę, każdą wojnę. Po śmierci mistrza wszystko legło w gruzach. Likwidują nas jednego po drugim, tropią i zabijają karmiąc się naszymi mocami… Chcą doprowadzić swój plan do końca. Jedyną osobą, która stoi im na przeszkodzie, jesteś ty.
   - Josh… Boję się. – Ociera palcem łzę, która właśnie spłynęła po moim policzku.
  - Nie bój się. Drzemie w tobie potężna siła. Musisz tylko ją zaakceptować a potem nauczyć się kontrolować, ja ci w tym pomogę. Będę cię chronił za wszelką cenę – bierze mnie w ramiona i mocno przytula. 
   W tym momencie ogarnia mnie spokój. Chęć zabicia własnego brata mija błyskawicznie, już nie jestem wściekła, ani nawet zrozpaczona. Wiem, że minie wiele czasu nim to wszystko sobie jakoś poukładam, nim uda mi się to wszystko zaakceptować. Mam jednak świadomość, że mając przy sobie Josha, poradzę sobie. Wszystko się ułoży. Razem skopiemy tyłki tym gnojkom, którzy mnie szukają. Brzmi to trochę absurdalnie, ale taka jest prawda. Jest ktoś, kto chce mnie zabić, a ja zamierzam się bronić.
   - Obiecaj mi, że wszystko będzie dobrze, że nauczę się z tym żyć.
   - Obiecuję – zapewnia mnie a ja, wtulona w jego ramiona,  już zupełnie spokojna, zapadam w sen.
*
   Budzę się rano z ogromnym bólem głowy. Przecieram oczy i z trudem, podnoszę się by usiąść. Mija kilka długich chwil, nim zwlekam się z łóżka i udaję się do łazienki. Staję przed lustrem i stwierdzam, że wyglądam źle. Oczy mam podkrążone od niewyspania i wczorajszego płaczu. Przypominam sobie poprzedni wieczór i wdycham ciężko. 
  Minie sporo czasu nim całkowicie zaakceptuję to, kim jestem, nim to zrozumiem. Będę musiała zmierzyć się z tym wszystkim i nastąpi to, już niebawem. Myśl, o tropiących mnie demonach, napawa mnie lękiem. Jak mam ich pokonać? Josh będzie mnie chronił, obiecał mi to, jednak on sam, przeciwko nim? Nie wiemy ilu ich jest, przynajmniej dwóch. Są potężni i wiele mogą. Oczywiście, jestem jeszcze ja, ale co ja zdziałam? Rzucę w nich wazonem? Nawet tego nie potrafię kontrolować. Uśmiecham się do swoich myśli. Pulsujący ból, przybiera na sile i wydaje mi się, że zaraz rozsadzi mi czaszkę.
   Zrzucam z siebie wczorajsze ubranie i wchodzę pod prysznic. Josh, przyniósł mnie w nocy do domu i po prostu położył do łóżka. Jestem mu wdzięczna, że mnie nie budził. Nie miałabym siły na nic, ani na to, by się przebrać, ani na to, by się wykąpać. Odkręcam kurek i sekundę później, po moim ciele spływają strumienie zimnej wody. Stoję tak, przez jakieś piętnaście minut, czekając aż minie zmęczenie a ból głowy, stanie się do wytrzymania. Dopiero wtedy, puszczam gorącą wodę. Wylewam sobie na dłoń trochę płynu o zapachu wanilii i wmasowuję w ciało. Czuję się już o wiele lepiej. Pulsujący ból w skroniach, mija prawie całkowicie.
  Słyszę, jak ktoś dobija się do drzwi, więc szybko wychodzę. Kiedy moje stopy, dotykają zimnej podłogi delikatnie się krzywię. Biorę ręcznik i owijam się nim. Trzy sekundy później dociera do mnie, że nie wzięłam z pokoju ubrań na zmianę.
  - Cholera – mówię pod nosem. 
   Rozczesuję włosy, zabieram brudne ciuchy i szybko opuszczam łazienkę. Wbiegam do pokoju i zamykam za sobą drzwi. Kurde, miałam szczęście. Nie chciałabym żeby Jared, widział mnie, owiniętą w sam ręcznik. Podchodzę do szafy i zaczynam szperać, poszukując jakichkolwiek spodenek. Panującą w pokoju ciszę przerywa ciche pukanie. Drzwi otwierają się a ja odwracam się wściekła.
   - Czy ja powiedziałam, że… - w tym momencie odbiera mi mowę. W drzwiach stoi Jared. Jego wielkie, zielone oczy wpatrują się we mnie zachłannie - … możesz wejść – kończę szeptem. 
   Przez kilka kolejnych sekund, wpatrujemy się w siebie. Żar bijący z naszych oczu mógłby poparzyć, gdyby ktoś niespodziewanie podłożył dłoń. 
   Ten człowiek wygląda jak anioł. Doprowadza moje zmysły do szaleństwa. Przez niego odbiera mi mowę, nogi odmawiają posłuszeństwa. Nagle moje oczy, pragną widzieć tylko jego, moje usta, chcą smakować tylko jego ust, moje uszy, nie chcą słuchać głosu żadnego, innego człowieka na tej ziemi. Bijące z jego oczu pożądanie pali mnie żywym ogniem. Zdaję sobie sprawę, że ja również go pragnę. Nigdy, nikt nie pociągał mnie fizycznie tak bardzo, jak on. Kurwa! Gabriello Rosalie Prince, opanuj się do cholery. Przywołuję się w myślach do porządku. Spuszczam głowę. Czuję, że moje policzki przybrały odcień purpury.
  - Przepraszam – odzywa się pierwszy – chciałem tylko sprawdzić, czy nie ma tu Josha. Nie powinienem był wchodzić bez zaproszenia.
   - Jak widzisz, nie ma tutaj mojego brata – odpowiadam, nie patrząc mu w oczy. 
   Jest mi głupio, że ten człowiek tak silnie na mnie działa. W dodatku, odnoszę wrażenie, że on o tym doskonale wie. Chwytam szlafrok leżący na brzegu łóżka i zakładam go.
   - Może wybierzemy się na spacer po obiedzie? – pyta. Jestem tak zaskoczona, że nie umiem wydusić z siebie ani jednego słowa. Wbijam w niego zdziwione spojrzenie a on, posyła mi szeroki uśmiech.
  - Jesteśmy więc umówieni – decyduje za mnie. Kąciki jego ust, unoszą się jeszcze wyżej. Nie pozostaję dłużna i posyłam mu jeden, z moich najpiękniejszych uśmiechów. Tych, które zarezerwowałam tylko dla wyjątkowych osób
- Umówieni gdzie? – do pokoju wchodzi Josh i patrzy na nas podejrzanie – Podobno mnie szukałeś. Chodź pogadamy, dajmy jej się spokojnie ubrać – opuszczają pomieszczenie. 
   Wyczułam w głosie brata irytację. Podchodzę na palcach do drzwi, okazuje się, że nie zamknęli ich całkowicie. Tym razem mam szczęście. Stoją na korytarzu więc słyszę ich doskonale.
  - Stary, jesteś moim przyjacielem  i bardzo cię cenię – mówi Josh – ale Elle, to moja siostra i trzymaj się od niej z daleka – nachyla się ku niemu i dodaje ściszonym głosem – na razie grzecznie proszę - No pięknie. Co on sobie wyobraża? Nie jestem już małą dziewczynką, potrafię sama podejmować decyzje.

   - Tylko rozmawialiśmy. Nie mam żadnych złych zamiarów – odzywa się Jared i przykłada rękę do piersi po czym dodaje – słowo honoru  – akurat! Ciekawe, kto kilka minut temu pożerał mnie wzrokiem. Oj kochany, teraz zagramy według moich reguł a Joshowi, nic do tego. Uśmiecham się do siebie. 
   Wracam do pokoju i wyjmuję z szafy króciutkie szorty i bluzkę odsłaniającą nieco dekoltu. Robię staranny makijaż a włosom, pozwalam swobodnie spływać po ramionach. Przeglądam się w lustrze i stwierdzam, że wyglądam nieźle, na pewno lepiej niż rano. W bojowym nastroju i z szerokim uśmiechem na twarzy, wychodzę na śniadanie.

piątek, 24 lipca 2015

Przebudzenie.

Część 7.



- Zwariowałaś – stwierdza Olivia, kiedy mija nam głupawka. Tak, chyba tak. Zwariowałam, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Staję przed lustrem i patrzę na swoje odbicie. Niesforne loki w kolorze czekolady, sięgają pasa. Włosy są chyba moim największym atutem. Ciemne, prawie czarne oczy, kontrastują z bladą cerą i ustami w kolorze dojrzałej wiśni. Mocno zarysowana szczęka i prosty, nieco zadarty nos, czynią moją twarz atrakcyjną i poważną. Wreszcie, po kilku chwilach stwierdzam, że wyglądam przyzwoicie. Siadam więc z powrotem na fotelu zastanawiając się, kiedy Josh przyjdzie by przedstawić nam swojego gościa. Mija kilka chwil, ale nikt nie zjawia się w drzwiach mojego pokoju.
- Jak się czujesz? – pyta niespodziewanie przyjaciółka. Spoglądam na jej rudą czuprynę. Jak ona to robi, że jej włosy wyglądają tak pięknie i zdrowo?
- Czuję się świetnie – kłamię gładko i od razu dopadają mnie wyrzuty sumienia. Postanawiam zmienić temat – Idziemy zamówić pizzę? Zrobimy sobie seans w salonie. Wchłoniemy po cztery kawałki i popijemy kawą, a potem będziemy umierać z bólu brzucha tak, jak rok temu. Wtedy zerwałaś z Tomem – Obydwie zaczynamy się śmiać, na wspomnienie tamtego dnia. Nigdy nie widziałam Olivii tak wściekłej. Przywaliła mu tak mocno, że przez chwilę myślałam, że złamała rękę. Faceci to świnie. Zdradzają, kręcą i okłamują…
- O ile pamiętam, wypiłyśmy wtedy całą butelkę wina. Twój tata był na nas zły – odzywa się. Kilka sekund później, uśmiech znika z jej twarzy i wbija we mnie zdziwione spojrzenie. Intensywnie o czymś myśli.
- Nie opowiadałam Ci o tym… Skąd Ty… - dostrzega, jak kąciki moich ust powoli się podnoszą. Dociera do niej, że wróciła mi pamięć i rzuca mi się na szyję. Ściska mnie i całuje, co chwilę wykrzykując jak bardzo się cieszy. Odrywamy się od siebie. Dostrzegam na Jej policzkach łzy, pochmurnieję.
- Nawet nie wiesz jak się bałam, kiedy twoja mam zadzwoniła do mnie, że miałaś wypadek. Jadąc do szpitala płakałam jak głupia. Nie mogłabym Cię stracić. Jesteś dla mnie jak siostra, gdyby nie Ty… Ja nie wiem co by ze mną było. Pomogłaś mi… Twoja rodzina pomogła mojej, po śmierci mojego taty. Byłaś przy mnie zawsze kiedy Cię potrzebowałam, wyciągałaś mnie z kłopotów tyle razy… Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Nie mogłabym Cię stracić. Oszalałabym bez Ciebie – wyrzuca z siebie, a ja czuję zbierające się pod powiekami łzy.
- Mimo, że nie łączą nas więzy krwi, zawsze będziemy siostrami – mówię wyciągają do niej rękę. Na moim nadgarstku widnieje literka „O”. Ona wyciąga swoją odsłaniając rękaw bluzy tak, by literka „G”, zdobiąca jej nadgarstek była widoczna. Zrobiłyśmy sobie te tatuaże w tajemnicy przed rodzicami dwa lata temu. Miałam szlaban na wychodzenie przez pół roku kiedy go zobaczyli. W końcu im przeszło.
- Na zawsze – odpowiada Olivia i mocno mnie przytula.
Siedziałyśmy na podłodze dobre pół godziny, rozmawiając o wszystkim. W końcu jednak, każda z nas zgłodniała więc postanowiłyśmy zamówić wreszcie tę pizzę. Wchodzę do kuchni nie zastając w niej nikogo. Tata jest jeszcze w pracy, a mama, pewnie odpoczywa w sypialni. Wyjmuję z lodówki sok pomarańczowy i nalewam do dwóch szklanek, po czym biorę telefon i dzwonię do pizzerii.
Zamawiam dwie duże margarity. Mama dzisiaj nie będzie musiała robić kolacji. Uśmiecham się do siebie. Otwieram najbliższą szafkę i schylam się by poszukać czegoś słodkiego. Kiedy tak kucam sprawdzając, które ciastka nadają się jeszcze do zjedzenia, słyszę czyjeś kroki.
- Nareszcie ruszyłaś swój leniwy tyłek – mówię, z ustami pełnymi czekoladowych kulek.
- My się chyba jeszcze nie znamy – odzywa się ktoś, kto na pewno nie jest Olivią. Uderzam głową w drzwiczki i krztuszę się płatkami.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – mówi zakłopotany chłopak i podchodzi do mnie. Dotyka delikatnie mojej głowy by sprawdzić, czy się nie zraniłam a na moim ciele, natychmiast pojawia się gęsia skórka. Jego dotyk sprawia, że cała się spinam.
- Nic mi nie jest – mówię, cofając się o krok. Serce bije mi szybciej, kiedy napotykam jego wzrok. Ma piękne oczy koloru intensywnej zieleni. Stoi przede mną anioł w żywej postaci. Jego blond włosy, sterczą na wszystkie strony, tworząc słodki nieład. Jezu i to ciało. Widzę zarys pięknie wyrzeźbionych mięśni, pod jego bądź co bądź, zbyt ciasną koszulką. Zastanawiam się ile czasu spędza na siłowni.
- Jestem Jared – mówi i wyciąga do mnie rękę. Przez chwilę patrzę na nią, jakby była ze złota. Gabrielle! Przestań zachowywać się jak idiotka. Krzyczę na siebie w myślach.
- Gabrielle – ściskam jego dłoń. Znowu przechodzą mnie dreszcze. Kurde… Olivia rusz tyłek i przyjdź mnie uratować.
- O, widzę że już się poznaliście – w drzwiach staje Josh. Chwała Bogu. Gdyby nie on, pewnie z wrażenia bym zemdlała.
- Poznaliśmy – odpowiada Jared nie spuszczając ze mnie wzroku. Czuję, jak przewierca mnie na wylot tym swoim, pięknym spojrzeniem. Rumienię się jak mała dziewczynka. Idiotka…
- Elle, Jared to mój przyjaciel ze studiów. Zatrzyma się u nas na dwa tygodnie – no pięknie. Będę na niego skazana przez czternaście dni. Chyba zaszyję się w pokoju na cały ten czas i poproszę mamę, by co dwa dni, dostarczała mi świeży zapas jedzenia. Ten człowiek ma w sobie coś, co przyprawia mnie o zawroty głowy. Czuję, że jeśli jeszcze raz mnie dotknie, to na pewno się przewrócę.
- Uhm – odpowiadam po chwili namysłu.
- No i super. Powiedz mamie, że nie będzie nas na kolacji. Mamy do załatwienia kilka spraw na mieście. Chciałbym, żebyś była w domu kiedy wrócę – mówi. Wbija we mnie wzrok czekając aż przytaknę.
- A gdzie miałabym pójść? – pytam rozdrażniona. Nie lubię kiedy zachowuje się jak ojciec.
- Nie wiem… Po prostu bądź w domu. Musimy dokończyć naszą rozmowę – nie podoba mi się ostatnie zdanie, ale nic już nie mówię. Wychodzę z kuchni wymijając ich obydwu i zła, trzaskam drzwiami do pokoju. Pierdol się Joshu Prince. Pierdol się ty i te twoje tajemnice. Siadam wściekła obok rudowłosej.
- Pokłóciłaś się z mamą ? – pyta po kilku chwilach.
- Nie z mamą… Z Joshem – informuję ją. Patrzy na mnie wyczekująco. Jest zdziwiona.
- Nawet my, czasem się kłócimy – odzywam się wreszcie.
- Elle, odkąd pamiętam nigdy się nie kłóciliście. Co się stało?

- Więc teraz zaczniemy się kłócić. Traktuje mnie jak małą dziewczynkę… Ośmieszył mnie przy Jaredzie i żeby tego było mało, ma przede mną jakieś pieprzone tajemnice. Wkurza mnie to. Rozumiesz? Nie dogadujemy się… - kończę smutno. Wszystko się pieprzy. Nic nie jest w porządku, jestem już zmęczona całą tą sytuacją. Mój brat jest czymś… Nie wiem czym, ale nie to jest najgorsze… Najgorsze jest to, że ja również tym jestem. Nigdy wcześniej nie sądziłam, że takie rzeczy dzieją się naprawdę. Tylko w filmach widziałam takie oczy… Jego twarz płonęła, ale on, nie został poparzony. Jak to możliwe? Nie wierzę w demony ani inne, tego typu stworzenia, ale one może rzeczywiście istnieją? Może Josh jest demonem? Postanawiam nie dręczyć się już więcej pytaniami. Przywożą nam zamówienie. Rozsiadamy się wygodnie przed telewizorem, decydując się na obejrzenie komedii. Olivia raz po raz wybucha śmiechem. Ja, nie umiem zmusić się nawet do sztucznego uśmiechu. Dochodzi osiemnasta, niedługo wróci mój brat. Jestem spięta i z nerwów, zaczynam liczyć kropki na poduszce. Kilka minut później słyszę samochód. Serce podchodzi mi do gardła i robi mi się słabo. Cóż, prędzej czy później i tak musiałabym się z tym zmierzyć…

czwartek, 23 lipca 2015

Przebudzenie.

Część 6.



- Elle… Elle obudź się, już rano – budzi mnie cieniutki głosik. Odwracam się na prawy bok i nie otwierając oczu, wciągam siostrę do łóżka.
- Dzień dobry łobuzie – mówię i mocno ją przytulam. Jest taka mała i krucha. Mój aniołek.
- Zemdlałaś wczoraj – informuje mnie poważnym tonem – Dwa razy. Josh przyniósł cię do samochodu. Tatuś bardzo się zdenerwował, jak wróciliśmy, położyli Cię do łóżka i obudziłaś się dopiero teraz.
- Tak? I co jeszcze tatuś mówił? – Podnoszę się i opiera głowę na łokciu. Wcale nie jestem ciekawa, ale bawi mnie sposób i przejęcie w jej głosie, kiedy mi o tym opowiada. Ma tylko sześć lat a rozumie więcej, niż niejeden jej rówieśnik. Jest po prostu genialnym dzieckiem.
- Dużo brzydkich rzeczy na temat tego lekarza, u którego byliście ostatnio. Nie mogę powiedzieć tego głośno – nachyla się ku mnie i robi bardzo rzeczową minę – Sama rozumiesz – dodaje a ja, nie mogąc się już dłużej powstrzymać, wybucham śmiechem. Przewracam ją na plecy i zaczynam łaskotać. Stara się mi wyrwać i w rezultacie, już po kilku chwilach spadamy na podłogę i obydwie śmiejemy się jak głupie.
- Jesteś ode mnie większa. Nie mam z Tobą żadnych szans – mówi z odrobiną komicznej pretensji w głosie. Znowu wybucham śmiechem. Jest taka kochana jak się złości. Krzyżuje ręce i patrzy na mnie wilkiem.
- A może ze mną spróbujesz się zmierzyć? – w drzwiach staje Josh a mi od razu robi się słabo. Dobry humor, który miałam dzięki Sydney prysł jak bańka mydlana. Cholera. Mała widząc jak piorunujemy się wzrokiem, cichutko wycofuje się w stronę drzwi. Chwała Bogu, nie chciałabym, żeby była świadkiem czegokolwiek. Ona nie może wiedzieć, że ze mną coś jest nie tak. Jest bardzo inteligentna, ale takie doświadczenie to byłoby stanowczo zbyt wiele jak dla tak małej kruszynki. Wstaję z ziemi i siadam z powrotem na łóżku. Wiem, że mojemu bratu chodziło o przepychanki na ziemi jednak nie mogę odeprzeć wrażenia, że miał na myśli coś jeszcze. Stoi w drzwiach i lustruje mnie, tym swoim przenikliwym spojrzeniem, niebieskich oczu. Jest wysoki i dobrze zbudowany. Przez cienki materiał koszulki widzę jego napięte mięśnie. Ma przyspieszony puls, denerwuje się. Robi krok w moją stronę, ale zaraz się zatrzymuje rezygnując z zajęcia miejsca obok mnie. Bierze głęboki oddech i przeczesuje palcami swoje, sterczące na wszystkie strony, ciemnie włosy aż w końcu decyduje się zacząć rozmowę.
- Gabrielle musisz pogodzić się z tym co się wczoraj wydarzyło – zaczyna a we mnie momentalnie wzbiera złość. Jak mam się z tym pogodzić, skoro nie wiem nawet co to było? Łatwiej mi chyba będzie, jak po prostu uznam, że zwariowałam. Jak to w ogóle możliwe, że jednym gestem przywrócił mi pamięć? Nic już nie rozumiem. Rozglądam się nerwowo po pokoju szukając punktu gdzie mogłabym skupić wzrok by na niego nie patrzeć. Napotykam zdjęcie wiszące nad biurkiem. Ja i Eliot. Kurwa… Wstaję i zrywam je ze złością po czym przedzieram na pół. Siadam z powrotem na łóżku i wyciągam zapalniczkę z szuflady.
- Co robisz? – pyta zdziwiony. Rzucam szybkie spojrzenie na jego zmęczoną twarz, którą zdobi kilkudniowy zarost.
- Zaraz spalę to zdjęcie – informuję go w końcu, siląc się na spokój. Wyciągam z pod łóżka słoiczek, w którym uzbierało się już kilka petów.
- Nie wiedziałem, że palisz…
- Będziesz mi prawił morały? Zakładam, że nie po to przyszedłeś – biorę połówkę, na której widnieje roześmiana twarz mojego, byłego chłopaka i krzywię się lekko. Zaraz ci nie będzie do śmiechu -myślę i podpalam fotografię. Wrzucam ją do słoika i z nieukrywaną przyjemnością patrzę jak płonie. Najpierw znika twarz potem ramiona, na końcu cała reszta. Kiedy  ostanie skrawki zamieniają się w popiół, sięgam po drugą połowę.
- Co robisz? Tego nie pal – zabiera mi zdjęcie po czym wkłada je do tylnej kieszeni dżinsów.
- Oddaj – mówię a moje oczy ciskają gromy.
- Nie – szczerzy zęby w uśmiechu. Wie, że zaraz się na niego rzucę. Jestem zła. Na niego, na Eliota na cały świat. Jeden dzień… Jeden, głupi dzień sprawił, że moje życie powoli zamienia się w koszmar. Wszystko dzieje się zbyt szybko. Dzieją się rzeczy, których nie umiem wytłumaczyć. Wydarzenia minionych tygodni mnie przytłaczają, powodując zamęt w mojej głowie.
- Powiedziałam oddaj – robię kilka kroków do przodu.
- Nic mi nie zrobisz – śmieje się już wyraźnie rozluźniony. Patrzy na mnie z kpiną w oczach. Wie, że tego nienawidzę. Doskonale mnie zna. Przeraża mnie to j a k b a r d z o doskonale…
- Wczoraj nie było Ci do śmiechu. Chyba nie chcesz znowu wylądować na ścianie? – mówię i dopiero po chwili, dociera do mnie jak głupio to zabrzmiało. Unosi brew i przez chwilę wbija we mnie odrobinę zdziwiony wzrok, po czym wybucha niepohamowanym śmiechem.
- No i z czego się śmiejesz? – pytam poirytowana.
- Z Ciebie. Po pierwsze, czułem że prędzej czy później oswoisz się ze świadomością, że jesteś inna mimo, że przez długi czas będziesz to wypierać, po drugie nie strasz mnie, bo ja również to potrafię z tą jednak różnicą, że ja to umiem kontrolować, po trzecie… Nie ma po trzecie, po prostu jesteś śmieszna – kończy swój wywód chichocząc. Korzystając z okazji uderzam go pięścią w brzuch i wybiegam z pokoju. Złość, całkowicie ze mnie wyparowuje gdy widzę jego roześmianą twarz kiedy wbiega za mną do kuchni.
- Jak dzieci – mówi mama, kręcą głową ze śmiechem – siadajcie śniadanie gotowe. Posłusznie zajmujemy miejsca przy stole. Jemy w milczeniu. Każdy z nas jest myślami gdzie indziej i każdego nurtuje inna sprawa. Skupiam wzrok na stojącym przede mną dzbanku parującej kawy. Myślę o wczorajszym dniu, próbując znaleźć logiczne wytłumaczenie na to, co miało miejsce na lotnisku. Dokładnie przeżuwam każdy kęs jakby to, miało mi pomóc w zrozumieniu tego wszystkiego. Niestety, mój umysł nie jest w tej chwili zdolny do wymyślenia jakichkolwiek sensownych odpowiedzi. Wzdycham ciężko i wstaję od stołu zabierając swój talerz. Pół godziny później, kiedy wszystko już sprzątnięte mama informuje mnie, że jedziemy do lekarza co powoduje, że kolejny raz zostaję pozbawiona humoru. Udaję się do łazienki. Kiedy stoję przed lustrem już przebrana, w drzwiach pojawia się mój brat. Przygląda mi się jak myję zęby, szczotkuję włosy i robię makijaż. Kiedy kończę, idzie za mną ku drzwiom.
- Elle? – zatrzymuję się, by założyć moje czarne conversy.
- Co? – pytam wiążąc drugiego buta.
- Jak wrócisz musimy pogadać. Poważnie pogadać – odzywa się akcentując ostatnie zdanie. Podnoszę się. Patrzę na jego twarz i widzę niepokój malujący się w jego oczach. Ja również się boję. Boję się tego co usłyszę. Może rzeczywiście lepiej będzie jak wmówię sobie, że zwariowałam. Wtedy zamkną mnie w pokoju bez klamek i moje problemy się skończą. Nikt nie będzie już musiał nic mi wyjaśniać. Będę mogła prowadzić spokojną egzystencję, bez zadawania zbędnych pytań i dociekania, czy to wszystko to prawda, czy nie. Zrezygnowana wychodzę z domu. Wsiadam do białego SUVa mojej mamy i zapinam pasy. Czuję jej wzrok na sobie więc odwracam się by na nią spojrzeć.
- No co? – pytam zdziwiona, gdy dostrzegam szeroki uśmiech zdobiący jej twarz.
- Nic kochanie. Po prostu jestem szczęśliwa, cieszę się, że wróciłaś. Teraz już wszystko się ułoży i będzie jak dawniej – mówi i wyciąga ręce by mnie przytulić. Odwzajemniam gest. Oh mamo, gdybyś tylko wiedziała. Nic już nie będzie jak dawniej. Niepokój znów łapie mnie w swoje szpony i coś mi mówi, że jeszcze przez długi czas nie będzie chciał mnie wypuścić.
*
- Więc mówisz, że po prostu odzyskałaś pamięć? – pyta mnie po raz trzeci, doktor Greg. Siedzę na białym fotelu w jego gabinecie, nerwowo podrygując jedną nogą. Mama już dwa razy, opowiedziała mu całą historię. Szlag mnie trafia, kiedy patrzę na niego i jego czarny garniturek, wystający z pod białego kitla. Leży na nim jak ulał. Jestem prawie pewna, że szyty był na miarę i na pewno nie kosztował marne kilkadziesiąt dolców. Spoglądam na niego z pogardą. Nienawidzę lekarzy, w ogóle całego tego szpitalnego gówna.
- Może nie zupełnie po prostu, ale tak. Stałam tam, Josh mnie przytulił, zemdlałam i kiedy się obudziłam dotarło do mnie, że pamięć powróciła – przez chwilę siedzi i nic nie mówi.
- A wcześniej miałaś tylko przebłyski różnych wydarzeń? Jakby skrawki wspomnień? – odzywa się wreszcie. No, no doktorku błyskotliwy jesteś- myślę i spuszczam głowę by nie dostrzegł mojego kpiącego uśmiechu.
- Uhm… - kiwam potwierdzająco a on znowu zaczyna coś kalkulować. Kretyn. Mógłby się pospieszyć. Nie mam całego dnia na to, by siedzieć tutaj i opowiadać ciągle jedno i to samo.
- Cóż, z medycznego punktu widzenia jest to raczej całkiem normalne. Jednak coś mi tu wyraźnie nie gra. Natomiast twoje omdlenia spowodowane są zwykłym zmęczeniem. Być może narzuciłaś sobie zbyt szybkie tempo, tuż po powrocie ze szpitala. Wracajcie do domu i gdyby coś było nie tak, to zapraszam na ponowną wizytę. I pamiętaj, że musisz dużo wypoczywać - na reszcie- myślę i wstaję kierując się ku drzwiom. Kiedy naciskam klamkę by otworzyć drzwi, nadal nie słyszę za sobą kroków matki. Odwracam się i spoglądam na nią wyczekująco.
- Poczekaj na mnie na korytarzu dobrze? – patrzy na mnie, uśmiechając się czule. Odwzajemniam uśmiech i wychodzę. Robię kilka kroków po czym wracam na palcach. Przyciskam ostrożnie ucho do drzwi i czekam. Słyszę tylko jakieś pojedyncze słowa, nic istotnego. Wyostrzam słuch, ale nadal nic. Mama szepcze i jestem pewna, że domyśla się iż podsłuchuję. Korytarz jest pusty. Stoję skupiona kolejną minutę, próbując zrozumieć znaczenie tych kilku urywanych zdań. Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk dzwoniącej komórki. Odskakuję jak poparzona, uderzając nogą o krzesełko stojące nieopodal. – Chryste – wysapuję rozmasowując bolącą kostkę. Telefon milknie. Wyciągam sprawdzić kto dzwonił i na ekranie widzę roześmianą twarz przyjaciółki. Naciskam zieloną słuchawkę po czym włączam głośnomówiący, by móc nadal masować obolałe miejsce. Nie czekam długo, już po dwóch sygnałach odbiera.
- Elle co się z tobą dzieje? Od dwóch dni próbuję się do Ciebie dodzwonić i nic. Cisza. Nie odbierasz, nie oddzwaniasz. Co się dzieje? – wyrzuca z siebie jednym tchem. Jest zmartwiona.
- Wszystko w porządku. Po prostu byłam zajęta – uspakajam Olivię. Przecież nie powiem jej prawdy. Choć sama już nie wiem co nią jest a co nie. Nigdy nie miałyśmy przed sobą tajemnic. Robi mi się nie dobrze na myśl, że teraz będę musiała ją okłamywać. Wiem jednak, że prędzej czy później i tak zorientuje się, że coś jest nie tak. Nikt nie zna mnie lepiej od niej. Szlag by to wszystko trafił…
- Coś mi podpowiada, że nie mówisz mi wszystkiego – słyszę.
- Wszystko ok. Wpadnij do mnie dzisiaj, obejrzymy jakiś film, powspominamy - uśmiecham się. Ona jeszcze o niczym nie wie. Nie wie, że wróciła mi pamięć. Będzie zaskoczona, choć pewnie nie bardziej niż ja wtedy… Przyjmuje zaproszenie. Kiedy kończę rozmowę , z gabinetu wychodzi mama. Minę ma dziwną i  nie potrafię rozszyfrować czy jest zła, czy po prostu zmartwiona. Nic nie mówi więc postanawiam nie drążyć tematu. W domu zjawiamy się kilka minut po trzynastej, ponieważ po drodze wstąpiłyśmy jeszcze do kilku sklepów. W rezultacie, moja garderoba powiększa się o dwie pary spodni, kilka koszulek i (z czego jestem zadowolona najbardziej) nowej pary conversów. Wciąż jestem niespokojna, w głowie mam bałagan. Kiedy pomagam mamie w kuchni jestem nieobecna i wszystko robię na opak. Wkładam mleko do zmywarki, do cukierniczki wsypuję sól. Gdy tłukę talerz mama prosi mnie, bym poszła do siebie, odpocząć. Nie protestuję. Padam na łóżko, zmęczona ciągłym rozmyślaniem. Nadal nic nie wymyśliłam. Żadnego sensownego wytłumaczenia. Nawet nie wiem kiedy zapadam w sen. Śnią mi się okropne rzeczy. Setki ludzi, których twarze płoną stojących wokół mnie. Setki par oczu. Tych oczu, których tak się boję wpatrujących się we mnie. Zaraz zginę. Nikt mi nie pomorze. Leżę skulona na mokrej ziemi i czekam, czekam na śmierć. I wtedy widzę Go. Idzie w moją stronę, wyciąga ku mnie rękę, która jest dziwnie zdeformowana. W drugiej trzyma nóż. Zbliża ostrze do mojej szyi i… Otwieram gwałtownie oczy. Jestem cała mokra od potu. Rozglądam się po pokoju i widzę Olivię, która dziwnie mi się przygląda. Kiedy dostrzega, że po moich policzkach spływają łzy, natychmiast wstaje i siada koło mnie na łóżku.
- Elle co Ci jest? Coś Cię boli? – pyta zatroskana. Zastanawiam się jak długo już tutaj jest.
- Miałam koszmarny sen… Bardzo… Rzeczywisty. – odpowiadam, wciąż dochodząc do siebie – Długo tu już jesteś?
- Godzinę. Nie chciałam Cię budzić więc usiadłam i poszperałam trochę w internecie. Nie jesteś zła, że wzięłam twojego laptopa?
- Nie, oczywiście że nie – uśmiecham się, a ona odwzajemnia gest. Słyszę samochód wjeżdżający pod dom, więc wstaję by spojrzeć przez okno kogo do nas niesie. To samochód taty, jednak to nie On jest kierowcą a Josh. Nie jest sam, patrzę wyczekująco. Wysiada z samochodu i chwilę po nim również jego towarzysz. Idą w stronę drzwi. Nieznajomy odwraca się i dostrzega mnie stojącą w oknie. Patrzę na niego i już wiem, że nigdy wcześniej, nie widziałam nikogo o tak nieziemskim spojrzeniu. Przez chwilę przygląda mi się tak, jakbym była jakimś eksponatem w muzeum. Kąciki jego ust unoszą się a mi zapiera dech. Uśmiech to kolejny jego atut. Siadam na fotelu bo nogi zrobiły mi się jak z waty i czuję, że dłużej już nie ustoję.
- Z Twojego wzroku, wyczytałam więcej niż ty sama mogłabyś mi powiedzieć – mówi do mnie przyjaciółka – kogo tam zobaczyłaś? Jednego z tych twoich super motocyklistów? – pyta wyraźnie rozbawiona.
- Lepiej. Zobaczyłam…- przez chwilę zastanawiam jak określić to cudo - Zobaczyłam anioła – odpowiadam wreszcie rozmarzona i wybucham histerycznym śmiechem.

środa, 22 lipca 2015

Przebudzenie.

Część 5.





Stoję na lotnisku razem z rodzicami i Sydney. Bardzo się denerwuję. Ręce mi się pocą. Samolot już wylądował. Już za chwilę zobaczę brata. Boję się, że zaraz się przewrócę więc chwytam barierkę i trzymam się jej kurczowo. Robi mi się coraz bardziej duszno. Zaczynam liczyć, chcąc uspokoić nerwy. Jeden… Dwa… Trzy… Jest. Idzie w naszą stronę z szerokim uśmiechem na twarzy.
Dzieli nas już tylko kilka kroków. Josh kładzie torbę na ziemi i pokonuje dzielący nas dystans w dwóch susach. Chwyta mnie w ramiona i mocno przytula. W tym momencie, zaczyna się dziać coś dziwnego. Wspomnienia zaczynają powracać. Bombardują mnie z taką siłą, że prawie się tym dławię. Ja, mająca dwa latka i Josh, podczas wigilijnej kolacji. Ja i Josh w domku w górach. Ja i Josh w dniu moich dziesiątych urodzin. Ja i Josh, na wakacjach w Europie. Wreszcie dzień moich 17 urodzin i mój brat, niosący Billego. Kręci mi się w głowie. Czuję jak ziemia osuwa mi się z pod nóg. Pojawia się jeszcze jedno wspomnienie. Wypadek. Ja leżąca na drodze dławiąca się własną krwią i… Josh? Tak to On. Pochylony nade mną. Wydaje się osłaniać mnie własnym ciałem.  Widzę przerażonego faceta, który prowadził tamten samochód. Wpatruje się w nas tak, jakby zobaczył ducha. Powoli tracę przytomność, ale jest jeszcze coś. Josh, który wpatruje się we mnie wielkimi, czarnymi oczami. Dostrzegam w nich coś co pozbawia mnie tchu. Głęboką otchłań. Nicość. I coś demonicznego.
- Widziałaś? – szepcze mi do ucha. Co to było?  Jestem przerażona.
- Witaj w domu… - zdołam jeszcze powiedzieć po czym osuwam się na ziemię.
Kiedy otwieram oczy widzę zatroskaną twarz matki i ojca chodzącego w kółko. Mała Sydney leży obok mnie, wtulona w moje ramiona. A Josh… Siedzi naprzeciw mnie i nadal się uśmiecha.
- Co się stało? – pytam, wciąż dochodząc do siebie. Znajdujemy się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Zgaduję, że to dział dla personelu lotniska.
- Zemdlałaś – informuje mnie moja rodzicielka. No tak, przypominam sobie. Napotykam wzrok Josha. Patrzy na mnie. Jego mina uświadamia mi, że lepiej będzie jeśli nie będę zadawać mu żadnych pytań. Nie teraz. Nie przy rodzicach.
- Jutro jedziemy do lekarza. Nie zemdlałaś od tak sobie. Musi być jakaś przyczyna. – odzywa się ojciec tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Nic mi nie jest –przekonuję, choć tak naprawdę sama nie pojmuję co się stało. Nie potrafię a może nie chcę zrozumieć? Mimo sprzeciwów powoli wstaję z kanapy i udaję się w stronę drzwi.
- Wracamy do domu, czy będziemy tutaj tak siedzieć do wieczora? – pytam. Nie czekając na odpowiedź wychodzę. Słyszę za sobą pierwsze kroki i jestem pewna, że to mój brat. Dogania mnie i chwyta za ramię.
- Gabrielle? –nie reaguję, idę dalej.
- Elle do jasnej cholery popatrz na mnie – słyszę w jego głosie cień rozpaczy. Zatrzymuję się, ale nie odwracam. Stoję tyłem do niego i choć nigdy w życiu nie powiedziałabym tego głośno to wiem, że po prostu się go boję.
- Czego chcesz? – pytam wreszcie. W moim głosie można wyczuć panikę.
- Elle, posłuchaj. Wytłumaczę Ci to, ale jeszcze nie teraz. Musisz mnie zrozumieć.
- Zrozumieć co? Czy możesz mi wytłumaczyć co to kurwa było?! – odwracam się z impetem. Jestem wściekła.
 – Od trzech tygodni próbuję przypomnieć sobie cokolwiek. Robiłam wszystko, żeby się udało i wszystko na nic. A dzisiaj? Wracasz i jednym dotykiem sprawiasz, że wracają wszystkie wspomnienia, ale to nic akurat za to jestem ci wdzięczna. Ja CHCĘ wiedzieć co robiłeś w dniu mojego wypadku. Co robiłeś tam ze mną? – wbijam w niego wzrok, ale on nie patrzy mi w oczy. Widzę jak bije się z myślami. Wiem, że chce mi coś powiedzieć, ale czuję, że nie może.
- Ja… Ja nie mogę.
- Dlaczego? – wykrzykuję. Zwracam uwagę obecnych tu ludzi, więc szybko spuszczam głowę i uśmiecham się przepraszająco.
- Chodźmy, rodzice idą – bierze mnie za rękę i siłą wyciąga na zewnątrz. Uderza mnie ciepłe czerwcowe powietrze. Temperatura sięga pewnie czterdziestu stopni powodując, że na moim ciele natychmiast pojawiają się kropelki potu. Już po kilku minutach szaleję z gorąca. Do czoła przykleja się kilka kosmyków, które zdołały uwolnić się z koka. To jeszcze bardziej potęguje moją złość.
- Josh co jest grane?! Powiedz mi o co w tym wszystkim chodzi. Josh? – Stoimy z zewnętrznej strony budynku. Samochód zaparkowaliśmy po drugiej stronie, na parkingu. Próbuję zrozumieć dlaczego przyprowadził mnie akurat tutaj, do miejsca gdzie nie ma ludzi.
- Gabrielle obiecaj, że zachowasz spokój – serce zaczyna mi bić mocniej. Za chwilę wydarzy się coś złego. Coś czego świadkiem nie chcę być. Czuję jak krew pulsuje mi w żyłach. Coś jest nie tak. Człowiek tak bliski mojemu sercu, człowiek, którego tak bardzo kocham jest kimś mi zupełnie obcym. Dlaczego stoi ze spuszczoną głową. Dlaczego nie patrzy mi w oczy?
- Josh? – z mojego gardła wydobywa się cichy szept. Podchodzę do niego tak, że tylko milimetry dzielą nasze twarze. Chwytam dłonią jego brodę i zmuszam by popatrzył mi w oczy. O kurwa! Słyszę krzyk. Uświadamiam sobie, że wydobył się on z mojego gardła. Odskakuję kilka metrów w tył. Przerażenie pozbawia mnie oddechu. Nie jestem w stanie nic powiedzieć. Cofam się powoli. Strach, jaki maluje się w moich oczach sprawia mu ból. Widzę to, jednak nie potrafię nic z tym zrobić. To nie jest mój brat.
- Kk… Kim Ty jesteś? – odzywam się.
- Gabrielle… - rusza w moją stronę a ja odskakuję kolejne kilka metrów. Nagle napotykam przeszkodę. Jestem w pułapce. Nie mam drogi ucieczki. Po moich policzkach zaczynają spływać wielkie, gorące łzy.
- Elle skarbie. Nie odsuwaj się ode mnie. – jest już naprawdę blisko. Zaraz pokona dzielącą nas odległość i zrobi mi krzywdę. Co robić? Podchodzi i wpatruje się we mnie tymi wielkimi ślepiami. Są czarne jak smoła. Dotychczas nie widziałam niczego równie okropnego i przerażającego. Jego twarz zdaje się płonąć żywym ogniem. Wyciąga powoli rękę. Zaraz mnie dotknie. Zamykam oczy. Nie chcę czuć jego dłoni na swoim ciele. Muska palcem mój policzek. Wyję z bólu więc natychmiast ją cofa. Po chwili znowu wyciąga ją w moją stronę.
- Nie! – krzyczę i wyciągam ręce by się osłonić. W tym samym momencie, jego ciało ląduje na ścianie naprzeciwko mnie i jak pocisk, wbija się w nią. Otwieram szeroko oczy. Patrzę na moje dłonie, które również zaczęły płonąć. Josh już po kilku sekundach jest przy mnie. Jego oczy znowu są niebieskie a twarz normalna. Z jego rąk zniknęły żarzące się iskierki, które poparzyły mój policzek.
- Czy to… Czy to ja zrobiłam? – staram się wyprzeć to, co przed chwilą się wydarzyło. Pragnę by to był sen. Chcę się obudzić.
- Tak. To Ty – odpowiada spokojnym tonem.
- Ale…
- Obudziłaś w sobie bestię – mówi a na jego twarzy pojawia się uśmiech. Stwierdzam iż po prostu zwariowałam i to, co się stało, to tylko wytwór mojej wyobraźni. Jezu zamkną mnie u czubków. Nagle świat zaczyna tańczyć walca przed moimi oczami. Wszystko jest jakieś rozmazane. O nie… Znowu. Czuję jak Josh bierze mnie na ręce i idzie prawdopodobnie w stronę samochodu. A później jest już tylko ciemność.


wtorek, 21 lipca 2015

Przebudzenie.

Część 4.




Budzę się z krzykiem i nerwowo rozglądam się wokół. Do pomieszczenia wpadają rodzice. Potrzebuję kilku sekund żeby dojść do siebie. Dociera do mnie, że jestem w domu. W swoim pokoju. Zerkam na zegarek, jest po trzeciej. Za oknem, mrok spowija śpiące miasto. Blask księżyca oświetla moje łóżko.
- Skarbie czy wszystko w porządku? – pyta mnie kobieta. Jest moja mamą, czuję to, lecz nadal mówię do niej „pani”. Sprawiam jej tym ogromny ból. Minął tydzień odkąd się wybudziłam. Sydney pokazała mi wszystkie, rodzinne fotografie. Olivia, która okazała się moją najlepszą przyjaciółką od czasów przedszkola, opowiedziała mi o szkole, znajomych, wrogach i Eliocie. Wszyscy starają się mi pomóc. Babcia opowiada mi o moim dzieciństwie a ojciec, kilka razy zabrał mnie na przejażdżkę motocyklem żeby mi przypomnieć, jak bardzo to kochałam. Nie wiem, czy rzeczywiście kochałam motory przed wypadkiem, ale z całą pewnością pokochałam je teraz. Mam 18 lat, jestem dorosłą nastolatką, ale rodzina traktuje mnie jak kilkumiesięczne niemowlę. Rozumiem, że się o mnie martwią, ale ja powoli zaczynam mieć tego dosyć. Narzucili mi za szybkie tempo. Potrzebuję czasu. Jutro przyjeżdża mój starszy brat Josh. Podobno miałam z nim świetny kontakt. Serce bije mi jakoś szybciej na myśl o spotkaniu. Wstaję z łóżka i ubieram się.
- Wszystko ok. Miałam zły sen, to wszystko – mówię, ale to ich nie uspakaja. Nadal stoją w drzwiach i przyglądają mi się badawczo.
- Naprawdę wszystko w porządku, wezmę Billego na spacer. – biorę smycz, i wychodzę z pokoju.
- O tej porze? – pyta ojciec podążając za mną.
- Tak. Przecież nic mi nie będzie… - uśmiecham się uspakajająco. Zbiegam na dół i wołam mojego czworonożnego przyjaciela. Nie mija sekunda a on, już jest przy mojej nodze. To dziwne, ale kiedy tylko go zobaczyłam wchodzą do domu, wiedziałam, że jest mój. Biały labrador, którego dostałam od Josha. Jednym ze wspomnień, które powróciły był właśnie tamten dzień. Moje 17 urodziny i mój brat niosący pudło, które strasznie się ruszało. Uśmiecham się przypominając sobie skrawki tamtego wydarzenia. Zapinam smycz do obroży psiaka i otwieram drzwi. Uderza mnie chłodne powietrze. Jest początek maja, ale noce nadal są zimne.  Postanawiam iść do parku. Nie chcę się nigdzie dalej wypuszczać ponieważ nie do końca kojarzę te rejony. Mieszkam tutaj osiemnaście lat i nie wiem co jest gdzie. Paradoks… Idę wolnym krokiem pozwalając by wiatr targał moje długie, ciemne loki. Moja twarz nadal jest bardzo blada a oczy straciły dawny blask. Przypominam sobie Olivię kiedy wczoraj jej to powiedziałam.
- To dobrze, że nie ma w nich już tej iskierki. One są czarne jak smoła. Przynajmniej już się ciebie nie boję – uśmiecham się. Łączy nas więź, której mocy nie umiem wytłumaczyć. Docieram na miejsce po kilkunastu minutach. Siadam na ławce i puszczam Bilego by mógł swobodnie pobiegać. Dochodzi czwarta rano. Powietrze jest zimne i wilgotne. Wyciągam z kieszeni kurtki papierosa. Odpalam go i mocno się zaciągam. Przed wypadkiem nie paliłam. Cóż czasem ludzie po prostu się zmieniają. Opieram się o ławkę i patrzę w księżyc. Jak bardzo, musiałam kogoś skrzywdzić, żeby musieć przez coś takiego przechodzić? Tyle pytań rodzi się w mojej głowie. Na żadne z nich nie znam odpowiedzi. Jaka byłam przed wypadkiem? Czy byłam złym człowiekiem? Biorę kolejnego bucha i czuję jak szary dym wypełnia moje płuca. Mija chwila nim go wypuszczam. Mój wzrok ślizga się po rozgwieżdżonym niebie. Przypominam sobie spadające gwiazdy. One chyba jednak nie spełniają życzeń…  Zamykam na chwilę oczy, próbując po raz kolejny odszukać w moim umyśle jakiekolwiek wspomnienia, związane z moją matką, ojcem i po raz kolejny, mi się to nie udaje. Ze złością rzucam niedopałek na ziemię. Wstaję i zaczynam nerwowo przechadzać się po parku, co zwraca uwagę Billego ponieważ siada i przygląda mi się uważnie. Przykucam obok niego i patrzę w jego wielkie, czekoladowe oczy.
- Jak myślisz piesku? Czy wszystko wróci do normy? – odzywam się. – Bo widzisz, ja już nie daję rady. To mnie zaczyna przerastać  – czuję łzy, zbierające się pod powiekami. Już nie dam rady dłużej ich powstrzymywać i pozwalam im swobodnie spłynąć po policzkach. Pies patrzy na mnie przechylając głowę raz w prawo, raz w lewo. Mimo złości i bólu gnieżdżących się w moim sercu, uśmiecham się.

- Kocham Cię wiesz? – mówię do niego, po czym zapinam smycz do obroży. – Wracamy do domu  – Idziemy alejką w stronę głównej ulicy. Czuję się lżejsza. Tak jakby część ciężaru jaki mi ciążył, został w parku przy tamtej ławce. Postanawiam, że będę przychodzić tutaj częściej. Dochodzi piąta kiedy podchodzimy pod dom. Otwieram furtkę, która strasznie skrzypi i widzę, że w sypialni rodziców natychmiast zapala się światło. Nie spali, czekali aż wrócę. Wpuszczam mojego towarzysza do domu a sama zostaję jeszcze na zewnątrz. Już świta. „Musisz uwierzyć a wszystko będzie dobrze” słyszę. Rozglądam się, ale nikogo nie dostrzegam. „Musisz uwierzyć, uwierzyć, uwierzyć”. To słowo odbija się echem w mojej głowie. 
-Zaczynam wariować - stwierdzam przerażona po czym wchodzę do domu.

Przebudzenie.

Część 3.





Nie wiem ile minęło czasu odkąd tu jestem. Kilka minut, godzin, dni? Może nawet kilka tygodni. Leżę przykuta do łóżka, nie mogąc się odezwać ani ruszyć. Moje ciało i umysł synchronizują się we wspólnej wegetacji. Co rusz przez salę, która stała się moim nowym domem, przewijają się ludzie. Lekarze, pielęgniarki i rodzina. Rodzina, która jest mi całkowicie obca. Dzisiaj rano, była u mnie moja młodsza siostra. Nie wiem ile ma lat. Nie pamiętam jej twarzy. Nie ma jej w moich wspomnieniach. Jednak kiedy położyła swoją małą rączkę na moim policzku, zalała mnie fala miłości do tego dziecka. I wiem, że mimo iż jej nie pamiętam, bardzo ją kocham a instynkt mówi mi, że muszę ją chronić.
Przychodzi pielęgniarka więc mamy porę obiadową. Codzienne wizyty personelu, pozwalają mi ocenić jaką mamy porę dnia. Skoro jest południe za jakąś godzinę pojawi się kobieta, która podobno jest moją matką. Przychodzi codziennie, o tej samej porze i zostaje do samego wieczora. Na noc zmienia ją ojciec.
Tak jak przewidziałam pojawia się. Słyszę jak bierze krzesło i przysuwa je do mojego łóżka.
- Cześć kochanie. Jak się dzisiaj czujesz? Tęsknię za tobą – na moją dłoń spada łza. Jest mi smutno i głupio. Przysparzam wiele kłopotów i przynoszę ból moim bliskim. Nie chcę tego.
- Przyniosłam ci twoje ulubione książki. Poczytam ci dobrze? Zobaczmy gdzie skończyłaś. O, już mam – słyszę jak się uśmiecha. Robi mi się cieplej na sercu. Ona tak bardzo mnie kocha a ja jej nie pamiętam…
- „Gdy dochodzi popołudnie, wiem, że koniec jest bliski. Nogi mi się trzęsą, serce wali stanowczo zbyt szybko. Bezustannie zapominam, co jest moim celem. Potykam się często, ale za każdym razem udaje mi się odzyskać równowagę. Kiedy jednak laska wysuwa mi się z ręki, ląduję na ziemi i nie jestem w stanie się podźwignąć. Oczy same mi się zamykają.” – zaczyna czytać. Igrzyska Śmierci. Uśmiecham się a ona chyba to dostrzega bo przerywa na chwilę. Nie widzę jej, ale potrafię wyczuć, że jest trochę zdziwiona, ale też bardzo wzruszona. Czytaj dalej Mamo. Dreszcze przechodzą mnie gdy to zdanie pada w moim umyśle. To słowo jest mi obce i ta kobieta również. Jednak z każdym kolejnym momentem, czuję łączącą mnie z nią więź. Czy ona naprawdę jest mi zupełnie obca?
-„Nie jest źle, myślę. To miejsce wydaje się całkiem znośne. Upał słabnie, co świadczy o zbliżającym się wieczorze. Czuję delikatną, słodką woń, która kojarzy mi się z liliami. Dotykam gładkiej ziemi, palce z łatwością ślizgają się po wierzchniej warstwie gleby.
Tutaj dobrze będzie umrzeć, decyduję.” – kontynuuje. Jednak po chwili znowu przerywa. Słyszę szloch.
- Gabrielle ty nie umrzesz prawda? Proszę powiedz mi, że mnie nie zostawisz, że nie zostawisz Nas - kładzie dłoń na mojej a drugą gładzi moją twarz. Czuję smutek. Tak bardzo chcę jej odpowiedzieć, że jestem tutaj, że słyszę ją, i że nie zamierzam nikogo zostawiać. Nie mogę tak dłużej. Nie zniosę kolejnych dni izolacji od świata, muszę wstać. Pragnę się obudzić. Używam całej swojej silnej woli, determinacji i złości by otworzyć oczy. Próbuję pierwszy raz, ale nic z tego. Kiedy podejmuję kolejną próbę jestem tak wściekła, że to uczucie przyćmiewa wszystko inne. Otwieram gwałtownie oczy. Uderza mnie fala ostrego światła. Przeszywa mnie ból, więc natychmiast z powrotem je zamykam. Nie do końca dociera do mnie co się właściwie dzieje. Próbuję podnieść rękę i jestem mocno zdziwiona gdy mi się to udaje. Przecieram moje oczy, które przez tak długi czas były zamknięte.
- Doktorze! – krzyczy moja matka. Patrzę na nią, nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa.
- Córeczko! Elle skarbie, mój Boże jak ja się cieszę! – całuje mnie i ściska moje dłonie. Kilka chwil później pojawia się ordynator. Wysoki, koło czterdziestki. Wygląda dokładnie tak, jak go sobie wyobrażałam.
- Witam wśród żywych – mówi i uśmiecha się szeroko. Podchodzi i bada mnie od góry do dołu.
- Wygląda na to, że wszystko z tobą w porządku. Czy możesz coś powiedzieć?
- Dzień Dobry? – odzywam się. Słysząc swój głos, jestem jeszcze bardziej zdziwiona. To wszystko jest tak bardzo nierzeczywiste. Nie mogę uwierzyć, że się wybudziłam. Nie mogę uwierzyć we własne istnienie…
- Jak długo tutaj leżałam? – pytam, ponieważ chcę wiedzieć ile czasu straciłam.
- Dwadzieścia cztery dni. Jeśli do jutra nie pojawią się żadne komplikacje, już w poniedziałek rano będziesz mogła wrócić do domu.
- Wszyscy na ciebie czekają kochanie. Tata i Olivia już tutaj jadą – kto?
- Kim jest Olivia ? – pytam na głos. Naprawdę nie wiem kim ona jest. Nic nie pamiętam.
- Żartujesz sobie? – patrzy na mnie moja matka i uśmiecha się pobłażliwie.
- Nie… Prawdę mówiąc, nie wiem nawet kim jest pani – obydwoje szeroko otwierają usta. Nie spodziewali się takiej odpowiedzi.
- Jak to nie wiesz kim jestem? Gabrielle to ja, twoja mama. – zaczyna płakać. Usiłuję przywołać jakiekolwiek wspomnienia. Nic z tego. Nie pamiętam nic oprócz wypadku. W moim umyśle majaczy twarz Eliota. Wiem, że był kimś ważnym w moim życiu, i że mnie skrzywdził. Żadnych więcej wspomnień.
- Powiedz mi co pamiętasz? – pyta lekarz.
- Pamiętam tylko wypadek. – odpowiadam.
- Wygląda na to, że masz chwilową amnezję. Musimy powtórzyć wszystkie badania. Na razie odpoczywaj – mówi i wychodzi z sali. Zostaję sama z płaczącą „mamą”. Patrzę na nią. Mój wzrok, lustruje jej twarz i całą sylwetkę. Zaczynam się bać. Strach i złość to jedyne uczucia, które mi towarzyszą. Moja podświadomość mówi mi, że nadchodzące dni będą bardzo ciężkie i przysporzą mi wiele bólu i cierpienia.





poniedziałek, 20 lipca 2015

Przebudzenie.

Część 2.


Co to było? Gdzie ja jestem? Dlaczego nie mogę się ruszyć? Halo? Czy ktoś mnie słyszy? Kurwa! Co jest grane? Chwila… KIM JA JESTEM?
- Dzień Dobry pani Prince – słyszę głos jakiegoś faceta. Czy On mówi do mnie? Próbuję otworzyć oczy. Nic z Tego. „Dzień Dobry”. Wypowiadam te słowa i nagle zdaję sobie sprawę, że one zostały wypowiedziane tylko w mojej głowie.
- Dzień Dobry panie doktorze. Czy wiadomo już kiedy ona się obudzi? – odzywa się jakaś kobieta. Nie poznaję głosu. Kim ona jest i dlaczego o mnie pyta?
- Niestety. Jej stan jest stabilny, ale nie wiemy kiedy się wybudzi. Proszę się nie martwić. To dopiero tydzień. Musi być pani dobrej myśli – aha więc jestem tu już od tygodnia. Ała. Co On mi robi? Dlaczego nakłuwa moje stopy? Hej doktorku, nie dotykaj mnie. Słyszysz? Oczywiście, że nie słyszy idiotko.
- Wszystkie funkcje życiowe działają prawidłowo. To dobry znak. Gdyby coś się działo, proszę mnie wezwać.
- Dobrze. Dziękuję doktorze – odpowiada kobieta. Ma taki smutny głos. Nastaje cisza. Cholera… Znowu staram się otworzyć oczy, poruszyć się. Moje starania nie przynoszą żadnych rezultatów. Nagle kobieta zaczyna cicho płakać. I nie wiem czemu, ale ja również robię się smutna. Mam ochotę podejść do niej i ją przytulić. Niech ona nie płacze. Proszę…
- Gabrielle – szlocha – Wróć do nas. Proszę – Gabrielle? Więc tak mam na imię. Słyszę, że ktoś wchodzi do Sali.
- Czy ja mogę? – już kiedyś słyszałam ten głos. Wyostrzam słuch. Być może czegoś się dowiem.
- Eliot? Po co przyszedłeś? Ona dosyć się przez ciebie nacierpiała. To przez ciebie tu leży. Proszę Cię wyjdź. – A więc to nie był sen. Miałam wypadek i dlatego tutaj jestem. Tylko dlaczego nie mogę sobie nic więcej przypomnieć.?
- Błagam panią tylko minuta. Ja nie chciałem. Tak bardzo cię przepraszam Elle – za co on mnie przeprasza?
- Przepraszam cię. Mam nadzieję, że kiedyś mi państwo wybaczą. – słyszę jak wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Ogarnia mnie smutek. Smutek i coś jeszcze. Lęk? Czuję się zraniona. Czuję pustkę, która ciąży mi na duszy niczym ogromny głaz. I Ten strach. A co jeśli już zawsze będę tak leżeć? Co jeśli się nie obudzę? Chce mi się płakać. Jestem bezradna, bezbronna i zraniona. Dlaczego? Błagam niech mi ktoś pomoże…
- Boże. Gabrielle ty płaczesz! Córeczko! – czyli łzy się pojawiają. Myślałam, że ten płacz jest tylko w moim umyśle. Stop. Wróć. Co pani powiedziała? Nie możliwe. Poznałabym głos własnej matki. Kurwa! Dlaczego ja nie mogę sobie przypomnieć jak wygląda moja mama? Nie pamiętam nic. Nic, oprócz tych ostatnich kilku chwil z przed wypadku. Dlaczego?
- Obiecuję ci, że nie długo do nas wrócisz. Ja, tata, Josh i Sydney, wszyscy na ciebie czekamy. Tęsknimy za tobą Córciu. Ciekawe gdzie teraz jesteś? Mam nadzieję, że śnią Ci się piękne rzeczy – jestem tutaj. A jedyny sen jaki mam to tylko ten o wypadku. Może mi pani powiedzieć kim są ludzie, których pani wymieniła? Boże, ona i tak mnie nie słyszy. Zwariuję, a może już zwariowałam?


Przebudzenie.

Część 1.

Stoję w parku, jest późny wieczór. Cała dygoczę z zimna i wściekłości.
- Jak mogłeś?! – krzyczę, do bruneta stojącego naprzeciwko – jak mogłeś mi to zrobić?!
- Gabrielle to nie tak, to nie było tak… – mówi do mnie. Kłamie w żywe oczy.
- Widziałam Was! Widziałam Ciebie i tą sukę. Jak możesz wmawiać mi, że to nie prawda?
- Przepraszam. Elle Kocham Cię. Ona nic dla mnie nie znaczy – nie wierzę w ani jedno jego słowo. Czuję jak po moim policzku spływa jedna samotna łza. Nie Gabrielle, nie płacz. Nie możesz mu pokazać jak bardzo Cię zranił. Jest dupkiem, nie warto.
- Nie bądź śmieszny – prycham - kochasz mnie? Gdyby tak było, nie poszedłbyś z nią do łóżka! Zaraz mi powiesz, że ona sama ci do niego wlazła. Jesteś ścierwem Eliot. Nienawidzę cię – mówię to, po czym odwracam się by odejść. On jednak łapie mnie za ramię i zmusza bym się odwróciła.
- Nie możesz odejść. Beze mnie jesteś nikim. Rozumiesz? – syczy przez zaciśnięte zęby. Mrugam szybko, kilkakrotnie nie mogąc uwierzyć w to co słyszę.
- Nie Eliot, to ty jesteś nikim…  Puść mnie! –krzyczę, po czym wyrywam się i zaczynam biec. Biegnę na oślep. Czuję, jak ogarniają mnie pierwsze spazmy bólu. Czuję się zraniona i oszukana, jak zabawka, która się znudziła i wymieniono ją na inną, nową i lepszą… Łzy spływają po moich policzkach coraz to większymi strumieniami, nie umiem ich powstrzymać. Ból narasta a ich z każdą sekundą jest więcej. Zamazują mi obraz i nie widzę już dokąd biegnę. Po prostu biegnę. Pragnę uciec, znaleźć się jak najdalej od niego. Pragnę zniknąć, rozpaczliwie pragnę zniknąć… Słyszę kroki za sobą, próbuje mnie dogonić więc przyspieszam.
- Gabrielle uważaj! – na te słowa, zatrzymuję się gwałtownie. Podnoszę głowę i widzę rozpędzony samochód. Ostre światło reflektorów razi mnie w oczy. Nim zdołam zareagować w jakikolwiek sposób, uderza we mnie. Przez moje ciało przechodzą fale ogromnego, palącego bólu. W tym momencie, przestaję czuć cokolwiek poza metalicznym smakiem krwi w moich ustach.