wtorek, 21 lipca 2015

Przebudzenie.

Część 4.




Budzę się z krzykiem i nerwowo rozglądam się wokół. Do pomieszczenia wpadają rodzice. Potrzebuję kilku sekund żeby dojść do siebie. Dociera do mnie, że jestem w domu. W swoim pokoju. Zerkam na zegarek, jest po trzeciej. Za oknem, mrok spowija śpiące miasto. Blask księżyca oświetla moje łóżko.
- Skarbie czy wszystko w porządku? – pyta mnie kobieta. Jest moja mamą, czuję to, lecz nadal mówię do niej „pani”. Sprawiam jej tym ogromny ból. Minął tydzień odkąd się wybudziłam. Sydney pokazała mi wszystkie, rodzinne fotografie. Olivia, która okazała się moją najlepszą przyjaciółką od czasów przedszkola, opowiedziała mi o szkole, znajomych, wrogach i Eliocie. Wszyscy starają się mi pomóc. Babcia opowiada mi o moim dzieciństwie a ojciec, kilka razy zabrał mnie na przejażdżkę motocyklem żeby mi przypomnieć, jak bardzo to kochałam. Nie wiem, czy rzeczywiście kochałam motory przed wypadkiem, ale z całą pewnością pokochałam je teraz. Mam 18 lat, jestem dorosłą nastolatką, ale rodzina traktuje mnie jak kilkumiesięczne niemowlę. Rozumiem, że się o mnie martwią, ale ja powoli zaczynam mieć tego dosyć. Narzucili mi za szybkie tempo. Potrzebuję czasu. Jutro przyjeżdża mój starszy brat Josh. Podobno miałam z nim świetny kontakt. Serce bije mi jakoś szybciej na myśl o spotkaniu. Wstaję z łóżka i ubieram się.
- Wszystko ok. Miałam zły sen, to wszystko – mówię, ale to ich nie uspakaja. Nadal stoją w drzwiach i przyglądają mi się badawczo.
- Naprawdę wszystko w porządku, wezmę Billego na spacer. – biorę smycz, i wychodzę z pokoju.
- O tej porze? – pyta ojciec podążając za mną.
- Tak. Przecież nic mi nie będzie… - uśmiecham się uspakajająco. Zbiegam na dół i wołam mojego czworonożnego przyjaciela. Nie mija sekunda a on, już jest przy mojej nodze. To dziwne, ale kiedy tylko go zobaczyłam wchodzą do domu, wiedziałam, że jest mój. Biały labrador, którego dostałam od Josha. Jednym ze wspomnień, które powróciły był właśnie tamten dzień. Moje 17 urodziny i mój brat niosący pudło, które strasznie się ruszało. Uśmiecham się przypominając sobie skrawki tamtego wydarzenia. Zapinam smycz do obroży psiaka i otwieram drzwi. Uderza mnie chłodne powietrze. Jest początek maja, ale noce nadal są zimne.  Postanawiam iść do parku. Nie chcę się nigdzie dalej wypuszczać ponieważ nie do końca kojarzę te rejony. Mieszkam tutaj osiemnaście lat i nie wiem co jest gdzie. Paradoks… Idę wolnym krokiem pozwalając by wiatr targał moje długie, ciemne loki. Moja twarz nadal jest bardzo blada a oczy straciły dawny blask. Przypominam sobie Olivię kiedy wczoraj jej to powiedziałam.
- To dobrze, że nie ma w nich już tej iskierki. One są czarne jak smoła. Przynajmniej już się ciebie nie boję – uśmiecham się. Łączy nas więź, której mocy nie umiem wytłumaczyć. Docieram na miejsce po kilkunastu minutach. Siadam na ławce i puszczam Bilego by mógł swobodnie pobiegać. Dochodzi czwarta rano. Powietrze jest zimne i wilgotne. Wyciągam z kieszeni kurtki papierosa. Odpalam go i mocno się zaciągam. Przed wypadkiem nie paliłam. Cóż czasem ludzie po prostu się zmieniają. Opieram się o ławkę i patrzę w księżyc. Jak bardzo, musiałam kogoś skrzywdzić, żeby musieć przez coś takiego przechodzić? Tyle pytań rodzi się w mojej głowie. Na żadne z nich nie znam odpowiedzi. Jaka byłam przed wypadkiem? Czy byłam złym człowiekiem? Biorę kolejnego bucha i czuję jak szary dym wypełnia moje płuca. Mija chwila nim go wypuszczam. Mój wzrok ślizga się po rozgwieżdżonym niebie. Przypominam sobie spadające gwiazdy. One chyba jednak nie spełniają życzeń…  Zamykam na chwilę oczy, próbując po raz kolejny odszukać w moim umyśle jakiekolwiek wspomnienia, związane z moją matką, ojcem i po raz kolejny, mi się to nie udaje. Ze złością rzucam niedopałek na ziemię. Wstaję i zaczynam nerwowo przechadzać się po parku, co zwraca uwagę Billego ponieważ siada i przygląda mi się uważnie. Przykucam obok niego i patrzę w jego wielkie, czekoladowe oczy.
- Jak myślisz piesku? Czy wszystko wróci do normy? – odzywam się. – Bo widzisz, ja już nie daję rady. To mnie zaczyna przerastać  – czuję łzy, zbierające się pod powiekami. Już nie dam rady dłużej ich powstrzymywać i pozwalam im swobodnie spłynąć po policzkach. Pies patrzy na mnie przechylając głowę raz w prawo, raz w lewo. Mimo złości i bólu gnieżdżących się w moim sercu, uśmiecham się.

- Kocham Cię wiesz? – mówię do niego, po czym zapinam smycz do obroży. – Wracamy do domu  – Idziemy alejką w stronę głównej ulicy. Czuję się lżejsza. Tak jakby część ciężaru jaki mi ciążył, został w parku przy tamtej ławce. Postanawiam, że będę przychodzić tutaj częściej. Dochodzi piąta kiedy podchodzimy pod dom. Otwieram furtkę, która strasznie skrzypi i widzę, że w sypialni rodziców natychmiast zapala się światło. Nie spali, czekali aż wrócę. Wpuszczam mojego towarzysza do domu a sama zostaję jeszcze na zewnątrz. Już świta. „Musisz uwierzyć a wszystko będzie dobrze” słyszę. Rozglądam się, ale nikogo nie dostrzegam. „Musisz uwierzyć, uwierzyć, uwierzyć”. To słowo odbija się echem w mojej głowie. 
-Zaczynam wariować - stwierdzam przerażona po czym wchodzę do domu.

3 komentarze:

  1. Uuu! Starszy brat! Uwielbiam starszych braci! Niestety sama muszę się zadowolić tylko starszą siostrą. :/ Dlaczego nie mogłam mieć brata?
    No ale nie o mnie tutaj! Coraz dłuższe części coraz bardziej mnie zadowalają! :D A teraz przepraszam, ale idę na spotkanie z bratem Gabrielle. ^^
    Pozdrawiam, Julie :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Również uwielbiam starszych braci, sama mam ich aż trzech :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Raczej ironia niż paradoks.
    Nadrabiam sobie wszystko, po ostatniej części napiszę dłuższy komentarz.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń